Zderzenie się ze ścianą, takie choćby jak piątkowa decyzja Komisji Europejskiej o nieprzedłużaniu zakazu importu ukraińskiego zboża na teren UE, bywa pożyteczne. Jeśli nie straci się z powodu takiego zderzenia przytomności, a jedynie ono zaboli, to potem nadchodzi dobry moment do snucia refleksji.

Reklama

Ukraina zlekceważyła stanowisko Polski

Można je zacząć od tego, czy w Polsce wiemy, czego chcemy na przyszłość w relacjach z Ukrainą. Poza rzeczą oczywistą, a mianowicie żeby nie upadła, wpadając w łapy Rosji. Bo dywizji rosyjskich, rozmieszczonych zaraz po drugiej stronie Bugu, to byśmy nie chcieli. Jednak groźba ziszczenia się tego scenariusza wydaje się już mało realna. Zatem państwo ukraińskie przetrwa i Polska będzie musiała z nim koegzystować. Tymczasem okazało się ono zdolne zupełnie zlekceważyć stanowisko Warszawy w ważnej dla III RP kwestii i dzięki życzliwości Komisji Europejskiej (a ściślej mówiąc podejmującej decyzję Ursuli von der Leyen) postawić na swoim. Takie sytuacje mogą powtarzać się w przyszłości, jeśli polski rząd nie okaże dość przekonujący, by nasi wschodni sąsiedzi jednak zaczęli się liczyć z jego interesami.

Reklama

Na tą ewentualność może obejrzyjmy sobie, jaki mocne karty dzierżymy w ręku. Da się ich używać podczas wypracowywania konsensusu. Acz pod warunkiem, że się chce i potrafi.

Reklama

Zacznijmy zatem od potencjału gospodarczego. Tuż przed wybuchem wojny Produkt Krajowy Brutto Ukrainy wynosił ok 200 mld dolarów. Zniszczenia spowodowane przez działania zbrojne, utrata części terytorium, odcięcie od morskich szlaków komunikacyjnych i idący w parze z tym kryzys ekonomiczny zredukowały tę liczbę o ok. 30 proc.

Gospodarcza przepaść

W tym samym czasie polskie PKB przekroczyło 680 mld USD. Wedle przewidywań, ogłaszanych przez firmy zajmujące się analizami oraz prognozami ekonomicznymi (jak amerykański McKinsey & Company, czy niemiecki Statista), Produkt Krajowy Brutto Polski powinien przekroczyć 1 bilion dolarów około roku 2030. Choć może się to wydarzyć nawet dwa lata wcześniej. W przypadku Ukrainy, jeśli wojna dobiegnie końca lub znajdzie się w fazie zamrożenia, to ma ona szansę dobić wówczas do swoich 200 miliardów USD. Zatem III RP na polu ekonomicznym będzie organizmem gospodarczym jakieś pięć razy większym i zamożniejszym od swego wschodniego sąsiada.

Państwo ukraińskie po utracie Krymu i Donbasu, jeszcze przed najazdem Rosji zamieszkiwało – wedle raportu OSW z lipca 2023 pt. „Ukraina w obliczu katastrofy demograficznej”– 37 mln mieszkańców. Dziś na terenach kontrolowanych przez Kijów jest ich zaledwie 25-28 mln. Jeśli wojna potrwa i jej przebieg nie ułoży się po myśli obrońców, już może tak pozostać. Wówczas za kilka lat mniejsza obszarowo Polska okaże się krajem posiadającym prawie dwa razy więcej obywateli.

Okno na świat

Kolejna karta w grze to szlaki komunikacyjne. Nawet zawieszenie działań zbrojnych nie gwarantuje, że Rosja zaprzestanie prób blokowania ukraińskich portów (nota bene na razie i końca wojny nie widać). Tymczasem aby Ukraina nie upadła, musi eksportować najlepiej się sprzedające, rodzime produkty. W przytłaczającej większości charakteryzuje je olbrzymi ciężar. Są to bowiem: zboża, artykuły spożywcze, stal i chemikalia. Dlatego odcięcie od transportu morskiego oznacza utratę wielu rynków zbytu. Najbliższe, całkowicie bezpieczne morze, które zmieniło się już w wewnętrzny akwen NATO, to Bałtyk. Polska obecnie stała się dla Kijowa najoczywistszym oknem na świat. Jak na dziś wąskim, bo tylko: kukurydza, pszenica, rzepak i jęczmień wysyłane w 2021 roku z Ukrainny za granicę ważyły ponad 50 mln ton. Jeśli spojrzeć w dane GUS - ile w tym samym roku przewieziono po szynach wszystkich towarów w III RP, to zobaczymy 237,9 mln ton.

Pesymista zestawiając ze sobą obie liczby zobaczy ponad 20 proc. tonażu więcej, który musiałby zostać dostarczone przez pół Polski do bałtyckich portów. Jak na dziś rzecz niemożliwa do zrealizowania przez nasze koleje. Natomiast optymista przypomniałby sobie czasy, gdy II Rzeczpospolita po zderzeniu ze ścianą, którą okazała się dla niej wszczęta przez Niemcy wojna celna, potrafiła po 1926 r. w rekordowym tempie zbudować „Węglówkę”. Ta dwutorowa magistrala kolejowa z Katowic do Gdyni stała się główny szlakiem transportowych wszystkiego, co można było wysłać z Górnego Śląska na eksport. Generując przy okazji ponad 10 proc. całości zysków Polskich Kolei Państwowych w 1937 r. (w tamtych czasach – choć trudno w to uwierzyć - ok. 8 proc. dochodów budżetowych państwa stanowiły pieniądze przekazywane z zysków PKP).

Za kilka lat, taki strategiczna szlak komunikacyjny z Ukrainy do Trójmiasta miałby szansę przyciągać - jako bezpieczna droga - coraz większą część tego, co wschodni sąsiad Polski chciałby wyeksportować. Acz na razie to premier Ion-Marcel Ciolacu w wywiadzie dla austriackiej gazety „Standard” ogłosił w tym tygodniu, iż Rumunia zamierza rozbudowywać trasy kolejowe oraz porty na Dunaju i w Konstancy, by obsługiwać ukraiński eksport.

Z kart, których nie musimy sobie sami sprokurować, mamy jeszcze w ręku te mówiące, iż Polska a nie Ukraina jest członkiem NATO oraz Unii Europejskiej. A do tych organizacji wpuszcza się nowych dopiero wówczas, gdy zgodę wyrażą wszyscy, dotychczasowi „klubowicze”.

Polska kluczowym zapleczem ukraińskiej armii

O tym, że Polska jest kluczowym zapleczem ukraińskiej armii, gwarantującym jej ciągłe dostawy broni, amunicji, części zamiennych, etc. nie ma co wspominać. Tutaj obie strony nie zdołają oszukać najważniejszych konieczności życiowych. Kijów musi walczyć z Rosją aby przetrwać. Warszawa musi gwarantować wsparcie aby nie musieć walczyć z Rosją. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby o tym wsparciu przypominać.

Z kolei ukraiński rząd prawie nie posiada mocnych kart. Cały kraj i jego przyszłość zawisły na pomocy słanej przez Zachód. Jeśli zostałaby ucięta w trakcie wojny, to Ukraina upadnie. Jedyne, czym może grać Kijów, tocząc spór z Polską, to pozew do WTO oraz fakt, że III RP jest tak bardzo osamotniona w Unii Europejskiej. Przy czym pozostaje obecnie sprawą trudną do rozstrzygnięcia, jak wsparcie udzielane przez Berlin na forum UE Ukraińcom będzie wyglądało, jeśli otworzy się znów możliwość zakupu surowców od Rosji?

W tym miejscu rodzi się jednak istotniejsze pytanie na teraz. Oto nasz kraj, kilka razy bogatszy, ludniejszy, dzierżący w ręku kluczowe szlaki komunikacyjne, będący członkiem najważniejszych organizacji Zachodu, po wejściu w spór z sąsiadem o dostęp do własnego rynku, sprawia wrażenie zagubionego i wręcz bezradnego. Tak jakby, mając tyle kart w ręku, zupełnie nimi nie grał.

Afera wizowa

Bo w sumie jak ma grać, skoro jego ministerstwo spraw zagranicznych skupia się na sprawach ważniejszych (zwłaszcza dla jego pracowników). Na pewno na zajmowanie się relacjami z Ukrainą i opracowywanie strategii, co do układania ich w przyszłości, nie miał czasu wiceminister Wawrzyk. Samo ogarnięcie mali z listami osób, którym należało wydać wizy, to całe dnie ciężkiej pracy. A jeszcze w międzyczasie należało robić wpisy w mediach społecznościowych, podkreślające jak to MSZ pod rządami PiS broni szczelności polskich granic.

Z kolei jego kolega z pracy, też wiceminister w całości poświęcił się windykowaniu od Niemiec reparacji wojennych. Jego poświęcenie jest tak wielkie, iż w tym tygodniu na antenie „Polskiego Radia 24” kwestię reparacji powiązał z ukraińskim zbożem. Przy czym zboże jak to zboże, rzecz banalna, rosnąca na polach. Natomiast co do reparacji, to już za cztery lata Berlin zacznie je płacić. Tak przynajmniej wynikało ze słów wiceministra.

Oczywiście jest jeszcze szef tych panów prof. Zbigniew Rau. Osoba, którą coraz ciężej posądzić o spostrzegawczość. No bo jak to zrobić, skoro przez tak długi czas nie udało mu się zauważyć, iż jego bezpośredni zastępca, poświęcił się przemysłowi filmowemu i przedsięwziął nawet kroki w celu założenia fili Bollywood w USA. Tak aby móc tam wyekspediować cały, hinduski personel. Z kolei drugi z zastępców profesora wykazuje ogromny talent pisarza powieści SF, acz niepiszącego. Co też wydaje się umykać uwadze szefa MSZ

Wymaganie od tak spostrzegawczego ministra spraw zagranicznych zauważenia, jakie karty ma w ręku Polska, zakrawa na przesadne. Dobrze, że wciąż zauważa gdzie pracuje i tego się należy trzymać podczas obserwowania tej tragifarsy.

Ewentualnie warto jeszcze oddać się dyskusji o tym, jak czujemy się zawiedzeni przez ekipę Wołodymyra Zełenskiego, stawiającą wyżej ukraińskie interesy aniżeli polską przyjaźń. Tak aby potem móc się położyć z miły poczuciem moralnej wyższości.