Jest atakowana przez coraz to nowych, opuszczających ją w proteście, a jeszcze przed momentem wpływowych, dysydentów. Gazety co drugi dzień analizują drążące ją konflikty wewnętrzne. Co szczególnie dotkliwe – nie udało się znaleźć remedium na codzienne i wyzbyte wszelkich skrupułów odzieranie Lecha Kaczyńskiego z prezydenckiego majestatu, a płaczliwe skargi jego współpracowniczek jedynie pogarszają ten stan rzeczy. PiS nie znalazło hardej odpowiedzi na prowokacyjną dywersję w swoim wyborczym mateczniku, którym ma być wyborczy start Krzaklewskiego w barwach PO. I nie udało mu się wyjść z impasu poprzez zaplanowaną przed krakowskim kongresem modyfikację tonu publicznego przesłania. Wszystko to zaczyna wyglądać na bezbronne wyczekiwanie na katastrofę.

Reklama

Fortuna nie lubi nieszczęśliwych. Dwie ostatnie porażki sądowe Kaczyńskiego: ta z Dornem, a przede wszystkim ta z PO, potwierdzają tę sentencję. Konfiskata antypeowiackiego spotu sama w sobie nie byłaby jeszcze dla PiS nieszczęściem. Parę lat temu taka przykrość zdarzyła się także obozowi Tuska, bez poważniejszych konsekwencji. Nie mają racji ci nieco naiwni entuzjaści tego wyroku, którzy uważają, iż zakończy on w polskiej polityce czas łobuzerskiej kampanii negatywnej, robionej za publiczne pieniądze. Nie zakończy. Tak jak nie zakończył go ów niegdysiejszy wyrok konfiskujący spot PO, który szerzył opinię, że od głosowania na Kaczyńskiego o 20 proc. wzrosną ceny!

Tylko prawny zakaz wielkich politycznych kampanii outdoorowych mógłby okazać się skuteczny i ta idea warta jest budowy wokół niej ruchu obywatelskiego na rzecz lepszej polityki i wniesienia ludowej inicjatywy ustawodawczej. Tymczasem czwartkowy wyrok ma tylko dwa rzeczywiste skutki. Doraźnie napędza następne czarne chmury nad PiS. Zaś długofalowo przekonywa wszystkie partie, by obok znawców „spinu” ( czyli robienia wyborcom wody z mózgu), zatrudniali także za solidne pieniądze (oczywiście publiczne) wysokiej klasy doradców prawnych. Kampanie wyborcze staną się więc jeszcze doskonalej manipulatorsko-antyobywatelskie.

Rzecz w tym, jak i kiedy może się rozładować zła energia nagromadzona wokół PiS. Albowiem jedno jest pewne – dziś jest jej tak dużo, że bez takiego rozładowania wyjście z impasu jest mało możliwe. Gdyby rzecz dotyczyła znaczącej partii francuskiej, to pewnie sam establishment partyjny z nagła by ją rozwiązał i w to miejsce powołał natychmiast jakąś nową Unię na rzecz Czegoś Tam. Gdyby to było w Anglii – wewnętrzny front krytyki doprowadziłby do rychłej dymisji prezesa i wielkiej akcji wybierania nowego przywództwa przez wszystkich członków. W Polsce z powodu dotacji publicznych pierwsze jest niemożliwe, drugie zaś niemożliwe jeszcze bardziej przez wzgląd na patriarchalną naturę PiS i brak w partii osobowości o formacie choćby połowy Jarosława Kaczyńskiego. Nagromadzona zła energia nie znajdzie więc zapewne swego rozładowania, raczej będzie się długo i nieprzyjemnie rozchodzić po kościach. Ale w tym właśnie czasie odbędą się wybory europejskie! Nikt z obserwatorów wprawdzie nie oczekiwał i nie oczekuje w nich sukcesu PiS; od dawna wiadomo, że wynik tych wyborów będzie kulminacyjnym rezultatem PO. Jednak przy obecnym splocie okoliczności rozsądek każe liczyć się także z możliwością klęski druzgocącej. I jeśliby się tak zdarzyło, to przed Jarosławem Kaczyńskim stanęłoby jeszcze tylko jedno pytanie.

Reklama

Jak mimo tej porażki zachować choć cień realnych szans brata na prezydencką reelekcję? Albo: kim dotychczasowego prezydenta zastąpić, gdyby za sprawą koła nieprzyjaznej Fortuny stracił tak szanse, jak i wolę walki? Jeśli proste trwanie w oczekiwaniu na to co nieuchronne stałoby się odpowiedzią, polska polityka najpewniej nie postawiłaby już Jarosławowi Kaczyńskiemu żadnego następnego pytania.