Lotnisko w podkrakowskich Balicach, środa w południe, ruch większy niż zwykle - wozy transmisyjne, kamery, tłum dziennikarzy. Na płycie lotniska stoi karetka, czeka, aż zakończy kołowanie samolot z trójką Polaków wracających z Meksyku. Po alarmującym artykule DZIENNIKA, który ujawnił powrót rodaków, w stan pogotowania postawiono wszystkie służby ratownicze. Wszyscy czekają, choć już w drugim kącie lotniska mało kto wie, o co chodzi. Nikt nie poinformował, że przylatują pasażerowie z Meksyku. "Co to? Ktoś ważny przyjechał?" - wysuwa głowę jeden z pracowników portu, kręcący się przy punkcie odpraw. "Chyba nie" - odpowiada kolega.

Reklama

Nie ma się co dziwić. Gdyby nie alarm dziennikarzy i hostessa, która wręcza pasażerom ulotki o nowej epidemii, na lotnisku w Balicach trudno by zauważyć jakiekolwiek napięcie. Nasz reporter, czekając na pasażerów, przeprasza jednego z pracowników portu za zamieszanie, jakie wywołał artykuł. "Proszę nie przepraszać - protestuje rozmówca - przecież gdyby nie ten artykuł, nie mielibyśmy pojęcia, że oni wracają i jak powinniśmy się na ich powrót przygotować."

Jestem pod telefonem

Lekarka z Elbląga Dorota Grzymska, do której zgłosiła się w kiepskim stanie 26-latka powracająca z Meksyku, zbadała chorą, zawiadomiła sanepid i wysłała ją do szpitala na dodatkowe badania. "Kierowała się pani wytycznymi Ministerstwa Zdrowia?" - sugeruje nasza reporterka. Grzymska przeczy: "Nie, bo wytyczne przyszły kilka godzin później."

Ordynator oddziału zakaźnego ze szpitala w zachodniej Polsce nie podziela zdania szefów, że "lekarze to ludzie wykształceni i wiedzą, co robić": "Tego wirusa nie ma w żadnym podręczniku."

Jedziemy więc na tym samym wózku, wiemy tyle, ile mówią media. To wirus gorszy od ptasiej grypy, bo człowiek zaraża się od drugiego człowieka, wystarczy, że ktoś obok solidnie kichnie. Ale też śmiertelnych przypadków na świecie jest kilkanaście. W Polsce podejrzewano grypę u pięciu osób, ale żaden przypadek nie został potwierdzony. Więc bać się czy się nie bać?

Początek tygodnia. Na lotnisku w Sofii instalują termiczne bramki, by wyłapać pasażerów z wysoką temperaturą. Ukraina blokuje import wieprzowiny z podejrzanych państw, a Litwa zaostrza na lotniskach kontrolę bagaży przyjezdnych, by nie wwozili podejrzanego mięsa. Unijna komisarz radzi nie latać w rejony zagrożone. Stopień zagrożenia pandemią grypy WHO na razie określa jako trzeci w sześciostopniowej skali.

Reklama

A u nas - ulotki na lotniskach, a w mediach szeroka paleta poglądów.

Adam Rapacki, wiceszef MSWiA odpowiedzialny za służby mundurowe: "Istnieje pilna potrzeba przygotowania wszystkich służb, resortów, na wszelki wypadek."

Za kilka godzin zacznie robić karierę prognoza minister zdrowia Ewy Kopacz. "Zaszczepieni mają szansę na przetrwanie" - ogłasza pani minister na konferencji prasowej.

Premier Donald Tusk nazajutrz tonuje nastroje: "Czasem panika jest groźniejsza niż sam wirus" - zauważa po spotkaniu z Gordonem Brownem, premierem Wielkiej Brytanii, i już do końca tygodnia nie wraca do tego tematu.

No więc lepiej nie panikować, ale... Z RMF płynie już nowy komunikat - minister obrony Bogdan Klich wydał polecenie szefowi Sztabu Generalnego, by zmobilizować wojska na wypadek rozprzestrzeniania się wirusa. Wojsko w mobilizacji? Czyli jednak jest źle?

Klich niby jest z zawodu lekarzem, ale przecież nie może wiedzieć, że za kilka godzin WHO podniesie stopień zagrożenia pandemią grypy z trzeciego na czwarty.

W TVN 24 widzimy sympatyczną pielęgniarkę, która oprowadza ekipę telewizji po błyszczącej izolatce na międzynarodowym lotnisku pod Katowicami. Jest tam wszystko: specjalne komory, sprzęt, jedno łóżko.

- To całodobowa izolatka? - dopytuje dziennikarz.

- Nieee - uśmiecha się pielęgniarka. - Ja pracuję do 16. Potem jestem pod telefonem.

A jak trafi tu ktoś w środku nocy? Trzeba będzie czekać, aż pielegniarka obudzi się i przyjedzie? Wojsko zmobilizowane, a na lotniskach spokój? Czy tak wygląda stan podwyższonej gotowości? To znaczy, że nie ma żadnych wytycznych? Kto je powinien wydać?

Gdzie jest generał

Może powie nam ktoś ze sztabu kryzysowego? Gdzie taki sztab jest?

Szukamy na Rakowieckiej w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa. Centrum to fantastyczny wynalazek, supernowoczesna struktura, dzięki której szef rządu może trzymać rękę na pulsie w każdym kryzysie. By nie można było narzekać, że ktoś o czymś nie poinformował, a ktoś czegoś nie wiedział, że nie mamy - jak zwykle - odpowiednich przepisów albo procedur. Tu wszystko jest i to bardzo profesjonalne. Centrum podlega bezpośrednio premierowi - szef rządu sam wyznacza dyrektora. Premier ma więc najważniejsze informacje, i to z pierwszej ręki.

Przemysław Gula z RCB: "My pełnimy rolę wspomagającą. Zbieramy dane, przekazujemy informacje. Wszystko koordynuje Ministerstwo Zdrowia, bo sprawa dotyczy dziedziny związanej z tym resortem."

Dzwonimy do Ministerstwa Zdrowia i pytamy, czy to tu jest główny sztab. Pracownik biura prasowego, który odbiera komórkę rzecznika, jest zdziwiony takim pytaniem: "U nas? Nie mam takiej informacji. Proszę dzwonić do Głównego Inspektoratu Sanitarnego."

Rzecznik GIS Jan Bondar nie może uwierzyć: "Tu? U nas? Nie, przecież wszystkie decyzje zapadają w ministerstwie. Tam działa Krajowy Komitet ds. Pandemii Grypy."

Ale komitet to według ustawy tylko organ pomocniczy ministra zdrowia. Zebrał się już dwa razy, następne spotkanie planuje po długim weekendzie. Może on wydawać zalecenia i wytyczne, ale nie konkretne decyzje na przykład w sprawie lotnisk.

I jak tu się dziwić, że pielęgniarka po 16 zamyka izolatkę i idzie do domu? Pewnie nikt nie wydał jej polecenia, by rozszerzyć dyżur na całą dobę.

Numer nie odpowiada

Wszystko jest pod kontrolą, zapewniają władzę, ale jeden telefon reportera DZIENNIKA wywraca tę pewność. Przerażona lekarka z warszawskiego szpitala, sądząc, że to chory na świńską grypę, krzyczy: "Na Boga żywego, nikt pana nie przyjmie z podejrzeniem świńskiej grypy! Proszę zgłosić się do lekarza rodzinnego i nie kichać na niego."

Dzień później na stronie internetowej GIS minister Kopacz zawiesza komunikat, jak ma postępować lekarz pierwszego kontaktu - zbadać chorego, wysłać na najbliższy oddział zakaźny i powiadomić sanepid.

"To za mało" - komentuje ordynator z powiatowego szpitala blisko granicy z zachodnim sąsiadem. I wylicza, czego się obawia - niby sanepid czuwa nad wszystkim, ale tam pracują przecież do 15. Kto i jak zorganizuje szybką przesyłkę materiału wirusowego do zbadania w warszawskim laboratorium? Czy pojawią się specjalistyczne zestawy do pobrania materiału, jak zdarzyło się w przypadku podejrzenia cholery? Jak ewentualną hospitalizację będzie rozliczał NFZ? Przecież za grypę nie płaci, leczy się ewentualne powikłania? Jak wygląda dystrybucja leków? "Wszyscy mówią, że leki są, ale ja nie mam pojęcia, gdzie zamówić, by w dwie - trzy godziny go dostać. Na oddziale mam wirostatyki, ale słabsze, bo leczymy głównie wirusowe zapalenie wątroby. Dziś szukałem szefa sanepidu w innej sprawie, ale pojechał w teren, a numeru komórki nie podano. Nadchodzą trzy dni wolne od pracy. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby jakiś chory się naprawdę zgłosił" - wylicza nasz rozmówca.

We wtorek z wojewódzkiego inspektoratu sanitarnego dostał on pismo, by wszystkie podejrzane przypadki omawiać z wojewódzkim konsultantem ds. chorób zakaźnych we Wrocławiu. Dzwonimy pod podany w piśmie numer, ale w środę, czwartek i piątek słyszymy jeden komunikat: "Wybrany numer nie odpowiada".

Na szczęście w całym kraju w końcu rusza całodobowa infolinia w sprawie grypy. Jest środa popołudniu.

Podejrzani spisywani - po co?

MSZ doradza ostrożność tym, którzy lecą za ocean, francuscy piloci odmawiają lotów do Meksyku, ale czy w kraju ktoś ewidencjonuje podróżnych, którzy do nas przyjeżdżają?

Rzecznik warszawskiego sanepidu Wiesław Rozbicki zapewniał jeszcze w niedzielę, że tak. Straż graniczna, powiedział PAP, spisuje dane wszystkich pasażerów z rejonów objętych wirusem.

Cztery dni później pytamy rzecznika straży granicznej o to spisywanie. Płk Wojciech Lechowski robi wielkie oczy: "Spisujemy? Nic o tym nie wiem. Zresztą listy pasażerów są i tak w bazie straży granicznej."

Po kilku godzinach się poprawia: "Faktycznie, dane są spisywane, o ile pasażerowie chcą je udostępnić. Nie odnotowaliśmy przypadku, w którym pasażer nie wyraził na to zgody."

Gdzie trafiają te spisy? Czy to pliki kartek chowane do sejfów, czy trafiają do jakiejś bazy w systemie? Ktoś je analizuje? Archiwizuje? Przesyła dalej, na przykład do Rządowego Systemu Bezpieczeństwa? Może do Ministerstwa Zdrowia? Może sanepidu?

Płk Lechowski nasze pytania odpowiada lakonicznie: "Dane te są przechowywane przez straż graniczną."

Tylko? To dlaczego szef sanepidu województwa małopolskiego Rafał Niżankowski, spisując w Balicach dane pasażerów z Meksyku, wyjaśnia: "To dla mojej informacji, tak na wszelki wypadek."

Koleżeńskie rady

WHO zwiększyła stopień zagrożenia z czwórki na piątkę.

Na Okęciu z własnej inicjatywy zdecydowano się nieco rozruszać akcję informacyjną o świńskiej grypie. Oprócz ulotek na pasażerów czeka tu teraz kilkadziesiąt plakatów, a kilka razy na godzinę przez megafony nadawane są specjalne komunikaty. To efekt narady z przedstawicielami GIS z poprzedniego dnia. Kto wymyślił plakatowanie? "Powiem, że ja, to powiedzą, że się chwalę. Ktoś rzucił przy stole. Mamy informować o grypie, więc wymyśliliśmy sposób, by wzmocnić efektywność tej akcji" - opowiada rzecznik lotniska Jakub Mielniczuk.

Lotnisko na własną rękę wydrukowało plakaty w formacie A3 i rozkleiło w budynku i na zewnątrz. Z własnej inicjatywy wysłało też treść komunikatu do innych lotnisk. Wszystkie są w zasadzie niezależne, Okęcie ma w nich mniejszościowe udziały, ale, jak mówi Mielniczuk, "przecież to żaden kłopot".

Tyle że z koleżeńskimi radami nie trzeba się liczyć. Może gdyby ktoś wydał polecenie z góry, sprawę potraktowano by poważnie? W każdym razie w Katowicach o radach kolegów z Okęcia nawet nie słyszeli.

"Tu nie lądują żadne loty transatlantyckie" - uspokaja Cezary Orzech, rzecznik międzynarodowego lotniska w Pyrzowicach pod Katowicami. "Ulotki - zapewnia Orzech - zupełnie wystarczą. W minioną środę wracali pielgrzymi z Meksyku przez Frankfurt, do każdego pasażera podszedł lekarz, porozmawiał. Wystarczyło."

Dmuchać na zimne

Może więc premier ma rację, że panika jest niebezpieczna. Od wtorku ani razu nie zabrał głosu w tej sprawie. Grzegorz Schetyna, wicepremier i szef MSWiA, też milczy. Może wystarczy pismo Antoniego Podolskiego, wiceministra odpowiedzialnego za zarządzanie kryzysowe, do służb mundurowych, by zwracać uwagę na niepokojące sygnały?

Ale jeśli nie ma się o co martwić, to dlaczego były premier Leszek Miller pyta, czy rząd ma gotowy plan reagowania na ewentualną pandemię? Czy jest plan umożliwiający lokalizację nowych ognisk epidemii, ktoś wie, jak izolować zakażone obszary? Do tego szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło dopytuje premiera, jak ocenia sytuację. Są już pierwsze przypadki zakażeń wśród mieszkańców Europy, więc może jednak sytuacja jest kryzysowa? Może dmuchać na zimne i zwołać Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysem? W sumie sytuacja jest niezwykła, a wirus przecież groźniejszy od ptasiej grypy. Wszyscy dostaliby wytyczne, na lotniskach nie musieliby sami rysować plakatów, a lekarze nie martwiliby się, że po 15 nigdzie się nie dodzwonią. Tyle że w tym przypadku trzeba by powiedzieć wprost - możemy mieć kryzys.

Dzwonimy do rzecznika rządu i już wiemy, że na to się nie zanosi. Paweł Graś: "Nie będzie zwoływany Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysem. Działa Komitet ds. Pandemii Grypy, i to wystarczy."

A więc wierzymy w komitet i liczymy na siebie. Andrzej Firych, ordynator oddziału zakaźnego ze szpitala w Puławach, każdy dzień zaczyna od przejrzenia internetowych stron WHO i amerykańskiego odpowiednika sanepidu. Tam znalazł najlepszą definicję, co oznacza kontakt z zakażonym - można się zarazić w odległości mniejszej niż sześć stóp. Jedna stopa to 30 centymetrów, a więc groźne jest nawet kichnięcie sąsiada w kinie. Dr Firych jest pełen uznania: "Profesjonalizm na najwyższym poziomie. Na strony naszych instytucji nawet nie zaglądam."