To, co się dzieje wokół największego polskiego banku – Powszechnej Kasy Oszczędności, unaocznia po raz Bóg wie który, jak bardzo lichym właścicielem dla biznesu jest rząd. Zwłaszcza przy żałośnie niskich standardach polskiego systemu rządzenia.

Reklama

Pryska właśnie mit, że rząd jako właściciel zachowywać się będzie z mniejszą dozą kapitalistycznej chciwości w sytuacjach dla przedsiębiorczości trudnych bądź wymagających słynnej „społecznej odpowiedzialności biznesu”. Co do państwowego PKO BP rząd zamierza dziś postąpić dokładnie tak samo pazernie i bezwzględnie, jak w ubiegłym roku uczynił to włoski właściciel wobec innego wielkiego banku prywatnego – Pekao SA. Chce po prostu zabrać na swoje potrzeby cały zysk, nie bacząc na kryzys sektora bankowego, poczucie niepewności obywateli i ewidentne straty dla gospodarki.

Nie przemawia tu ani podnoszony przez finansistów zarzut o „osłabieniu w trudnym momencie wydolności całego sektora bankowego”, ani przywoływany przez wicepremiera Pawlaka fakt, iż rząd w ten sposób odbiera samemu sobie jeden z ostatnich argumentów nacisku w podobnych sytuacjach na obcych właścicieli większości polskich banków.

Tusk i Rostowski związali symbolicznie swój propagandowy sukces z względnie niskim deficytem budżetowym i można mieć wrażenie, że gdy idzie o finanse, żyją od tego czasu w świecie absolutnie jednowymiarowym. Tym bardziej że jakiekolwiek zwiększenie deficytu oznacza nieuchronność uznania tego, czego uznawać w polskiej polityce absolutnie nie wolno: choćby częściowej racji przeciwnika. W tym wypadku PiS.

Reklama

Pół biedy, że jako właściciele Tusk i Rostowski występują w roli pazernych kapitalistów. Ale – jak to w polskiej polityce – najciekawszy jest styl i sposób. No więc finanse chcą pieniędzy bankowych natychmiast (no bo właśnie mają przedłożyć nowe wskaźniki budżetowe), a operacja wielkiej nowej emisji akcji banku nie budzi ich zainteresowania. Zaś skarb – roztropnie z punktu widzenia właściciela – chce czegoś dokładnie odwrotnego, o czym ustami swego rzecznika nie omieszkał poinformować całego świata.

To nie koniec. Bo wicepremier Pawlak rządowy w końcu plan zabrania bankowi zysku uważa za „bardzo niebezpieczny dla systemu bankowego”. Też roztropnie, albowiem zapewnienia prezesa Pruskiego, że PKO BP z kapitałem 1,5 miliarda złotych więcej lub mniej to identyczna moc na rynku kredytowym, robią na zdrowy rozum wrażenie raczej rytualne niż przekonywające. Tradycyjnie przeciw rządowej operacji jest prezes NBP, korzystający z niezłej okazji do zrewanżowania się premierowi za jego dawniejsze słowa krytyki. Można zresztą wątpić, czy w obecnym stanie atrofii rządowej zdolności koordynacji polityki minister Rostowski podjął choćby próbę wcześniejszego zneutralizowania negatywnego stanowiska prezesa Skrzypka. Ale co jeszcze ciekawsze, przeciw operacji zabrania zysku PKO jest także nadzór finansowy, nie tak dawno właśnie wyjęty z NBP i przekazany pod władzę premiera!

Jakby tego wszystkiego było mało, kontrolowany przez rząd bank wynajął sobie do przeprowadzenia owej nieszczęsnej nowej emisji akcji nie kogo innego jak... JPMorgan & Chase, czyli firmę, w sprawie której toczy się postępowanie prokuratorskie o machinacje na polskiej giełdzie. I to na wniosek rządowego nadzoru finansowego!

W tej kotłowaninie absurdów można się doprawdy pogubić. Co na to premier? Bez zmian. Tak jak przy kastracji pedofilów i eutanazji. Chce, by rząd dostał pieniądze, ale zarazem uważa, że sprawa jest ważna i należy rozmawiać o niej i analizować ją „w każdym najdrobniejszym szczególe”. Sapienti sat! W efekcie wartość PKO BP już spadła o kilka procent. A polski rząd będzie być może pierwszym w historii właścicielem wielkiej firmy, w której najpierw zrobił zamęt obniżający wartość jej akcji, aby zaraz potem przeprowadzić ich wielką nową emisję. Co o tej historii można już dziś z pewnością powiedzieć? Na pewno to, że pierwszy raz tak jawnie widzimy brak profesjonalizmu ekonomicznego ekipy Tuska.