MON zleciło ekspertyzy sytuacji w Afganistanie, które mogą być wstępem do opracowania strategii odwrotu. Wojna nie służy polskim interesom pod Hindukuszem, ponieważ ich tam nie mamy, a kosztuje fortunę. Gdybyśmy jednak samodzielnie wycofali siły, a za nami poszli inni, skompromitowalibyśmy NATO, które jest dziś głównym gwarantem naszego bezpieczeństwa. Pod Hindukuszem nie wolno pochopnie rzucać papierami, tam trzeba być lisem. Wyjść i zostać jednocześnie.

Reklama

Wojnę w Afganistanie prowadzi nie doraźna koalicja chętnych, jak w Iraku, ale Sojusz Północnoatlantycki. Decyzja ta była błędem, Pakt bowiem powstał po to, by bronić swoich członków w obszarze euroatlantyckim, a nie strzec porządku na całym świecie. Niemniej skoro już natowskie siły stanęły w Afganistanie, nie mogą go po prostu opuścić bez uszczerbku na wiarygodności Sojuszu.

Oznacza to, że wpadliśmy w tarapaty. Wyjść nie można, zostać też niepolitycznie. Polska nie jest już w stanie zagwarantować bezpieczeństwa w prowincji Ghazni, za którą odpowiadamy. Kolejne miesiące przyniosą pogorszenie sytuacji. Mało tego, Amerykanie i NATO nie mają strategii na pokonanie rebelii, sporo czasu minie, zanim ją opracują.

Nie wygramy tej wojny, nie mamy też decydującego głosu w NATO. Niech zatem inni (głównie Amerykanie) rozwiążą problem za nas. My symulujmy dalszą obecność. Ograniczmy kontyngent, zrezygnujmy z operacji zaczepnych. Przykucnijmy. Wyjdźmy z Afganistanu dopiero wraz z innymi, na podstawie spójnej strategii, a nie sami, jak szczury uciekające z tonącego okrętu.