Dziś Afganistan, jutro może być... Afganistan. Bo to, co się tam dzieje, widzieć powinniśmy przez pryzmat podobnych zjawisk, które towarzyszą nam od lat. Żarzący się nadal Irak, tlące się Sudan i Somalia. Niekontrolowane grożą pożarem. Liczba takich miejsc wzrasta proporcjonalnie do rosnących na świecie dysproporcji ekonomicznych, antagonizmów religijnych i etnicznych. I odkrywanych złóż bogactw naturalnych, szczególnie ropy naftowej. Te obszary są w sferze szczególnego zainteresowania mocarstw i krajów rozwiniętych, które ścigają się o panowanie nad nimi. A natykają się z reguły na przeciwnika słabego politycznie i militarnie.
>>> Czytaj także: "Koniec prymitywnego myślenia o Afganistanie"
Afganistan czy wcześniej Irak to nowy wymiar konfliktu zbrojnego. Niezbyt przystającego do naszych wyobrażeń o wojnie ukształtowanych przez II wojnę światową. To typ wojny w Polsce wciąż niezdefiniowany. Choć czas ku temu najwyższy, tkwimy w tym układzie już siódmy rok. Zaspokajamy sumienie, tłumacząc to misją pokojową albo stabilizacyjną. Ale te pojęcia w niczym nie przystają do charakteru działań militarnych prowadzonych np. w Afganistanie.
Kwestią, która wywołała ostatnio dyskusję, jest odpowiedź na pytanie: wyjść czy zostać w Afganistanie? Źle się dzieje, że bodźcem do takich rozważań w krajach NATO są albo polegli żołnierze, albo omyłkowo zabici cywile. A między tymi wydarzeniami trwa błogostan polityków. Dlatego pytanie powinno raczej brzmieć: czy wyjście z Afganistanu coś rozwiąże? Twierdzę, że nie.
Z pewnością skomplikuje sytuację w Afganistanie i państwach z nim sąsiadujących. Zwiększy też rządzącym w krajach NATO szanse w kolejnych wyborach. Wyjście z Afganistanu nie oznacza końca zmagań z terroryzmem w jego najgorszej postaci. Przeciwnie, da wiarę Al-Kaidzie i jej podobnym w niezniszczalność.
I byłby to najgorszy z możliwych, złowieszczy scenariusz dla NATO. Dla Polski również. Doświadczyli tego już boleśnie Brytyjczycy i Hiszpanie. Wycofanie z Afganistanu oznaczać będzie całkowitą klęskę Sojuszu. Obawiam się, że spowoduje jego upadek lub znaczące osłabienie. Wyjście NATO spowoduje rozlanie się niczym już niezagrożonego terroryzmu po świecie. I trzeba będzie zwielokrotnionego wysiłku, by dać jemu odpór.
czytaj dalej
Dotychczasowa polityka wobec Afganistanu obarczona jest wieloma błędami. Generalnie jest to operacja wojskowa przeciwko terrorystom różnej maści. Przy okazji próbuje się realizować ograniczone cele polityczne i ekonomiczne, które niewiele wnoszą do ogólnego bilansu operacji. Przykładem są wątpliwe wyniki wyborów. Bez wytyczenia jasnych celów politycznych i ekonomicznych oraz zaangażowania w ich realizacje wszystkich dostępnych sił nie opanuje się pogarszającej sytuacji. Pozostawienie wojskowych samym sobie i oczekiwanie, że wojskiem się tę wojnę wygra, to złe założenie. Albo dowód niedojrzałości polityków na to liczących. W Afganistanie przede wszystkim zbudować należy wiarygodny rząd z poparciem wiodących plemion. To oczywiste, że budowanych przez setki lat relacji opartych na zasadach Koranu nie zmieni się w kilka lat we wzorcową demokrację w naszym rozumieniu. A może Afgańczycy akurat takiej nie chcą?
>>> Czytaj więcej: Szef MON mówi o wyjściu z Afganistanu
Rząd musi oprzeć się również o siły i aparat bezpieczeństwa. Dopóki armia i policja są słabe, dopóty według Afgańczyków rząd jest słaby, niegodny zaufania. Jeżeli nie zmieni się sytuacja ekonomiczna, a w konsekwencji socjalna, ludzie nie uwierzą nam, że można żyć godniej i lepiej, pozostając w zgodzie z zasadami islamu.
Ale trzeba mieć wizję, co należałoby dla tego kraju zrobić. Tymczasem nakłady finansowe w stosunku do potrzeb są w tej chwili rażąco niewystarczające. Jeżeli NATO, a może i ONZ oraz UE, nie zwielokrotni środków na inwestycje, pomoc humanitarną, nie będzie wiary w lepsze jutro. I będzie Afgańczykom do talibów, Al-Kaidy i narkotyków jeszcze bliżej. By tak się nie stało, trzeba przekonać wszystkich, że nasza obecność to nie krucjata, wojna z islamem. Owszem, zawsze dla nich będziemy niewiernymi. Trzeba więc znaleźć sposób, aby zmienić nasz wizerunek. Na razie nic nie robi się w tym kierunku. Bo nie wiemy jak.
>>> Czytaj także: "Afganistan. Wyjdźmy, ale zostańmy"
Aby ograniczyć działania talibów i innych ugrupowań, trzeba ich odciąć od zaplecza. Dopóki będą zasilani w broń i inne wojskowe materiały, dopóty powodzenie całej operacji będzie zagrożone. Zjednoczeni jednym celem politycy powinni podjąć działania w celu izolacji politycznego i religijnego wsparcia talibów. Barack Obama już zrobił krok w tym kierunku, decydując się na poprawę relacji z Rosją. Trzeba przekonać świat, że terroryzm jest zły dla wszystkich, również dla krajów muzułmańskich. Nie ma innej alternatywy dla nas, jak wygrać wojnę w Afganistanie.