Jeśli premier nie popełni większych błędów, a jego przeciwnicy nie znajdą jednoznacznie obciążających go haków, ma szanse na sukces. Paradoksalnie - Tusk może wyjść z afery hazardowej wzmocniony. Tego jednak nie da się powiedzieć o jego partii. Cokolwiek się stanie, to Platforma i tak osłabnie. To zresztą Tuskowi wcale nie będzie przeszkadzało.

Reklama

Tusk bierze wszystko

Premier chyba wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę. Takie wrażenie odnieśli posłowie PO, gdy spotkali się z nim we wtorek na posiedzeniu klubu parlamentarnego. Atmosfera była tam niemiła, Tusk im wygrażał, ale generalne wrażenie było takie, że minął mu już największy stres. I zdaje się też, że uwierzył, iż może przekuć aferę w swój osobisty sukces - jako ten, który ogniem i siarką wypala zło nawet wśród najbliższych współpracowników.

Sondaże od czasu ujawnienia afery nie pokazują spadku sympatii do Tuska, ani wzrostu notowań jego głównego rywala. Być może dalsze rewelacje zmniejszą dystans między nim a Lechem Kaczyńskim, ale to też nie jest przesądzone. Zarzut korupcji jest najbardziej toksyczny dla PO - co wykazują badania społeczne. Jednak nie jest to jedyny czynnik wpływający na decyzje wyborców. Sprawny PR Platformy (lepszy wszak od PiS-owskiego) i ewentualne odkrycie podobnych brudów w otoczeniu braci Kaczyńskich spowodują, że wyborcy tak jak zwykle wybiorą „mniejsze zło”. Zaciskając nos - jak zapewne sami to sobie wytłumaczą.

Reklama

Co innego partia. Także rząd. Tu sondaże leciały w dół od dawna. Afera przyspieszy tę erozję. Nastroje są więcej niż minorowe - najlepszą ilustracją niech będzie płacząca w sejmowej ławie Elżbieta Radziszewska. Wspomniane spotkanie premiera z klubem parlamentarnym tylko pogłębiło tę zbiorową depresję. Tusk grożąc palcem zapowiedział swoim posłom, że „jeśli jeszcze raz ktoś mu to zrobi [wywoła aferę - red.] to on się z nim policzy”. Posłowie PO ze zdumieniem słuchali tych słów, bo akurat za aferę hazardowa odpowiadają najbliżsi współpracownicy Tuska i jego nominaci. Dotarł do nich fatalny sygnał - że wszystko jest podporządkowane planom prezydenckim, i że wewnątrz partii nie obowiązują żadne ustalone reguły.

Nie znaczy to jednak, że zbuntują się przeciw Tuskowi. Przeciwnie, to on staje się jedynym zwornikiem łączącym wszystkie środowiska wielkiego ugrupowania. Afera wyzwoliła rywalizację wielu grup w Platformie. Zaczyna się czas porachunków: o odzyskanie utraconych wpływów zaczęli walczyć politycy marginalizowani do tej pory. Tu kluczowa jest sprawa dalszych losów Grzegorza Schetyny. Cokolwiek się z nim stanie, otrzymał bolesny cios. Charakterystyczna jest intryga z przeciekiem o jego dymisji. Dziennikarze dowiedzieli się o tym prędzej niż sam zainteresowany. Informacja wyszła z kręgu najbliższych współpracowników premiera, z pewnością za jego zgodą lub na jego polecenie. Schetyna próbował to odkręcać - to też charakterystyczne - wrzucając zaprzyjaźnionej dziennikarce z jednej gazet ckliwy kawałek o tym, jak w najlepszej komitywie pojechał z Tuskiem na mecz.

Z chwilą wybuchu afery zaktywizowali się politycy, którzy - choć znani i popularni - mieli coraz mniejszy wpływ na życie partii. Tu trzeba wspomnieć o bardzo ambitnym marszałku Sejmu Bronisławie Komorowskim. To polityk pozbawiony szerszego zaplecza, ale wywołane aferą zamieszanie daje mu szansę na zebranie iluś szabel. Zaktywizowała się też prezydent Warszawy, pozbawiana od jakiegoś czasu władzy w warszawskiej Platformie na rzecz ludzi Schetyny. Janusz Palikot, do niedawna traktowany jako szaleniec nieprzytomnie marzący o władzy w PO, dziś poczuł wiatr w żaglach. On był jednym z głównych orędowników zdymisjonowania człowieka, którego uważał za głównego przeciwnika, czyli Schetyny. A sam Tusk pilnie wezwał Jarosława Gowina, by ten jako osoba niekojarzona z aferą zaczął ratować reputację partii.

Reklama

Kłopoty Schetyny

W tym kontekście urosła też pozycja zaplecza Tuska z Kancelarii Premiera. Tam zaczęto przypominać, że wszystkie platformerskie afery - sprawy Beaty Sawickiej, „dojenia Platformy” (bohater tej historii Marcin Rosół pojawił się teraz w aferze hazardowej), senatora Misiaka, teraz hazardowej - dotyczą ludzi ze stajni Schetyny. To prawda, ale regułą w takich wojnach było to, że na rzucone przez przeciwników kwity najlepszą odpowiedzią są też kwity. I jeśli wewnętrzni przeciwnicy Schetyny dalej będą coś mu wyciągać to możemy być pewni rewelacji uderzających w drugą stronę. Przedsmakiem tego co może być jest np. sprawa organizacji obchodów 20-rocznicy wyborów z 1989 roku. „Gazeta Polska” opisała (bez żadnych konsekwencji sądowych) fakt zagadkowego przepłacenie jednego z koncertów. Faktycznym organizatorem była firma założona przez bliskiego współpracownika premiera - dziś jednego z głównych oponentów Schetyny. Ta historia nie jest tylko bezkrytycznie podawaną plotką, bo o wydanych w dziwny sposób pieniądzach rozmowy toczyły się wśród członków władz Europejskiego Centrum Solidarności - formalnego organizatora uroczystości.

Schetyna będzie się bronił i mścił. Zapewne nie na Tusku, jemu też zależy, żeby obecny premier został prezydentem. Będzie mścił się na podwładnych Tuska, co też poważnie będzie osłabiało Platformę. Jest zresztą pytanie, czy doszedł do momentu, w którym byli już Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński, Paweł Piskorski, Zyta Gilowska, Jan Rokita. Czy z punktu widzenia Tuska nie urosła zanadto jego potęga? Jeśli tak, to Donald Tusk nie znajdzie lepszego momentu na zredukowanie znaczenia swojego dotychczasowego przyjaciela. Będzie ironią losu jeśli Schetyna poślizgnie się na tym samym mydełku, co Piskorski czy Gilowska. Jest zbyt potężny, by go wyrzucić jak Piskorskiego.

Nie ma zresztą takiej potrzeby. Afera daje też Tuskowi szansę na daleko idące zreorganizowanie Platformy. Zamiast Schetyny - jako silnej prawej ręki - znajdzie kilku polityków „średniej mocy”. Dostatecznie silnych by wykonywać określone przez niego zadania, ale nie na tyle, by wybić się na niezależność. Schetyna będzie kontrowany przez Komorowskiego, Palikot przez Gowina, a swoje trzy grosze dorzuci jeszcze Gronkiewicz-Waltz. Wewnętrzne konflikty wprawdzie będą osłabiały partię, ale będą też znaczyły to, że jedynym arbitrem będzie Donald Tusk.

Ucieczka do przodu

Lider PO, tak jak wszyscy politycy tej partii, pogodził się z tym, że afera oznacza straty. Można je jedynie zmniejszyć. Ale atmosfera jest taka, że opozycja, media i opinia publiczna wspólnie poczuły krew. Otwarta walka z tym jest jak plucie pod wiatr. Andrzej Czuma próbował to robić awanturując się z dziennikarzami, ale efekt jest tym bardziej żenujący.

Tusk może próbować przeczekać. To jednak złe rozwiązanie, ze względu na postulat powołania komisji śledczej. Tu Platforma nie miała wyboru - musiała się zgodzić. Komisja to dla niej ogromne niebezpieczeństwo, ale jawna niezgoda i długie tygodnie niewiarygodnych uzasadnień byłyby dla niej amputacją na raty i bez znieczulenia.

Tusk chce uciec do przodu. Zdaje się, że to wariant najbardziej obiecujący. Ale jest też pytanie, jaką partią będzie Platforma rządzona przez samodzierżawcę? To zresztą pytanie o jakość naszej demokracji, gdzie partie coraz bardziej stają się prywatną własnością ich liderów. Podobnie bowiem nie ma już miejsca w PiS dla Ludwika Dorna. Może jednak to lepsze niż sytuacja, gdy partia polityczna zamienia się w konsorcjum załatwiaczy. W każdym razie teraz, po Wielkiej Roszadzie Tuska, jeśli w PO zdarzy się następna afera to pełna odpowiedzialność spadnie na lidera partii. Wariant z bajką o dobrym carze i złych bojarach już nie przejdzie.