MICHAŁ POTOCKI: Za co według pana Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla?

GLEB PAWŁOWSKI: Jest takie rosyjskie powiedzenie: „Bycie dobrym chłopakiem to jeszcze nie zawód”. A on otrzymał nagrodę za to, że wzbudza sympatię audytorium. Ta bardzo dziwna sytuacja mówi nie tyle o Obamie, ile o stanie społeczności międzynarodowej i utracie kryteriów oceny wielkości w światowej dyplomacji. Choć bardzo możliwe, że Obama zrealizuje swoje zapowiedzi i zrobi coś, dzięki czemu zasłuży na Pokojową Nagrodę Nobla.

Reklama

Jedno pozostaje bez zmian: niecodzienne jest wręczanie tej nagrody awansem, niejako w charakterze kredytu zaufania pod zastaw funkcji prezydenta USA. Prezydent USA ma liczne możliwości robienia rzeczy korzystnych dla całego świata. Dajmy mu nagrodę, może skłonimy go, aby je wykonał. Taka jest logika przyznania Nobla Obamie.
Dziś organizacje takie jak Komitet Noblowski działają w warunkach, których nie było jeszcze 20 lat temu. Straciły one własny autorytet i mogą go odzyskać jedynie w zależności od tego, komu przyznają nagrody. Kiedyś Nagroda Nobla była decyzją poważanych ludzi, którzy dysponowali niepodważalnym autorytetem. Dziś - to nieznani i nieciekawi ludzie decydują, komu przyznać ją tak, aby świat zwrócił na nich uwagę.

Nagroda Nobla jest często przyznawana w otoczce politycznych wyobrażeń. To nieuniknione i normalne. Normalne, jeśli dostają ją ludzie, którzy stają się ofiarą własnych działań, siedzą w więzieniach, ryzykują, jak Aung San Suu Kyi czy Andriej Sacharow. Ludzie, którzy faktycznie wnieśli kolosalny wkład w rozwój wydarzeń, jak Lech Wałęsa. Bardzo charakterystyczne jest to, że dziś nikt nie rozważa, czy Obama jest godzien tej nagrody. Wszyscy rozważają sytuację, motywy, jakie przyświecały Komitetowi Noblowskiemu przyznającemu nagrodę prezydentowi USA, który na razie niczego nie zrobił. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że to bardzo sympatyczny człowiek.

Reklama

Powszechna jest opinia, że Obama dostał nagrodę za to, że nie jest Bushem. Jednak z drugiej strony, jeśli przeanalizujemy działania Obamy zwłaszcza w dziedzinie polityki zagranicznej, widać, że jest on raczej kontynuatorem polityki poprzedniej administracji. Jak wyjaśnić ten paradoks? Czy pan dostrzega zmianę jakościową amerykańskiej polityki? Co w tej polityce się zmieniło i zmieni w porównaniu z epoką Busha?
Obama dostał nagrodę jako anty-Bush. Jednak nie odpowiada to rzeczywistości. Nagrodę dostał mit Obamy. To samo z siebie jest niezbyt dobre dla demokracji. Tak bardzo chcemy pokładać nadzieję w tym człowieku, że jesteśmy gotowi nawet dać mu Nobla, aby tylko tej wiary w niego nie stracić. Ten mit może się ziścić, może się nie ziścić, ale nagrodę już dostał. Gdy Nobla dostał Andriej Sacharow, uznaliśmy ją za wsparcie dla idei wolności, które przeżywaliśmy bardzo silnie w całym ZSRR. To było prawdziwe święto. Także obecnie Komitet Noblowski przyznaje od czasu do czasu nagrody takim ludziom jak Sacharow.

A może odwrócić pytanie: czy więcej korzyści nie przynosi przyznanie nagrody czynnemu politykowi, który podejmuje decyzje w sferze polityki międzynarodowej? Człowiekowi, który ma możliwość wpływania na losy świata.
Nagroda dla prezydenta USA nie rodzi pytania o to, co Obama może zrobić w polityce międzynarodowej. Problem w tym, że Komitet Noblowski nie kieruje się takimi motywami. On chce być po prostu zauważony. Nie da się wywołać wrzawy na świecie, przyznając nagrodę człowiekowi, którego prawie nikt nie zna, bo siedzi w więzieniu w Chinach czy Birmie. Ale jeśli ktoś ze światowych znakomitości ją otrzyma - pisać o tym będą wszyscy. Gdyby Komitet Noblowski przyznał nagrodę którejś z gwiazd filmowych, także wszyscy by o tym mówili. Dlaczego nie dać jej Angelinie Jolie? Ona także robi wiele dobrego, kształtuje nasze upodobania.

Wówczas też byśmy przecież o niej w gazetach dyskutowali. Niestety, według mnie taka właśnie logika przyświecała tym, którzy decydują o pokojowym Noblu. Decyzja nie była podyktowana względami politycznymi, ale raczej reklamowymi.

Reklama

p

Gleb Pawłowski, bliski Kremlowi rosyjski politolog i technolog polityczny. W czasach sowieckich dysydent