Unia uzyska dzięki traktatowi podmiotowość prawną. Prezydent, minister spraw zagranicznych i unijna dyplomacja miały być jej mieczem. Strukturą komplementarną wobec władz narodowych, która miałaby w świecie siłę rażenia stosowną do potencjału zjednoczonej Europy.
Polska woli jednak sprowadzić te organy do roli ledwie administracyjnej. Obawiamy się, że czołową rolę odegrają w nich silne państwa unijne, a prezydent i dyplomacja będą działać w ich interesie. W lękach tych pobrzmiewają nawet jakieś racje, ale też nasze kompleksy. Przestańmy uważać się za słabeusza, na którego czyhają ościenne potęgi. Polska jest szóstym krajem UE pod względem demografii, siódmym pod względem PKB, mamy prężną armię, dobrze radzimy sobie z kryzysem. Dlaczego nowe organy UE miałyby działać na rzecz Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, a nie nas?
Nie potrzebujemy symbolicznego prezydenta UE i cherlawej dyplomacji. Potrzebujemy Unii silnej i skutecznej. Tylko dzięki niej mamy szansę przeforsować naszą politykę wschodnią i solidarność energetyczną. Tylko taka UE będzie dla nas ostoją.