Podobnie jest z nagłym ożywieniem działalności samorządu czy raczej wójtów, burmistrzów, prezydentów. Oto teraz kończy się budowy, otwiera baseny czy centra kultury, zupełnie jakby przypadkiem się złożyło, że akurat je ukończono. To jednak tylko drobniejsze przejawy problemu, który jest trudny do rozwiązania, a mianowicie kontroli nad przebiegiem wyborów, a potem nad sprawowaniem samorządowego mandatu.
Kontrola ta jest do pewnego stopnia łatwiejsza w dużych miastach, w których funkcjonują lokalne dzienniki niezależne od władz miejskich, chociaż najczęściej należące do ogólnokrajowych koncernów, a zatem nie całkiem niezależne. Już w miastach powiatowych i naturalnie w gminach praktycznie rola mediów (bo czasem działa także lokalna telewizja) jest znacznie mniejsza, gdyż są one uzależnione finansowo od ogłoszeń, a największym ogłoszeniodawcą jest oczywiście lokalny urząd samorządowy, który musi prezentować oferty przetargów. Zależność jest więc bardzo poważna, a kontrola – wobec tego – mediów lokalnych nad samorządami lokalnymi stosunkowo nikła lub żadna.
Nieuchronnie powstają samorządowe kliki, które składają się z niemal zawodowych urzędników samorządów oraz lokalnych biznesmenów często należących do tej samej szeroko pojmowanej rodziny. Wójt, który w danej gminie przegrał wybory, zostaje mianowany zastępcą wójta w sąsiedniej, by po czterech latach ponownie kandydować. Na to zapewne nie ma sposobu i konsekwencje niekoniecznie muszą być negatywne, gdyż bywa, że taki układ sprawuje władzę całkiem sensownie i skutecznie. Złem jest zaś tylko samo jego istnienie.
Samorządy na pewno stanowią wielkie osiągnięcie ustrojowe i im większa ich rola, tym lepiej. Czy jednak można się ustrzec przed swoistym uzawodowieniem samorządów i przed współpracą i wzajemnym wspieraniem się administracji samorządowej i lokalnego biznesu? Pesymiści powiedzą, że jest to praktycznie niemożliwe. Jednak można sformułować kilka propozycji, które może nie doprowadzą do stanu idealnego, ale chociaż do zminimalizowania tych cech negatywnych.
Reklama
Po pierwsze możliwa jest pomoc udzielana prasie i mediom lokalnym przez organizacje samorządowe, media ogólnopolskie, a także przez władzę centralną. Oczywiście pomoc, która nie pociąga za sobą żadnych zobowiązań. Podejmowano już takie próby i znam gazety lokalne, które potrafiły zmierzyć się z korupcją na poziomie lokalnym (niekoniecznie korupcją w samorządach).
Reklama
Po drugie powinien istnieć zakaz tworzenia układów lokalnych rozpoczynający się już od rodziny. To znaczy, nie tylko żona burmistrza nie może pracować w urzędzie miasta, ale nie powinna pełnić w danym mieście żadnej funkcji w ramach którejkolwiek z władz: ustawodawczej, sądowniczej czy wykonawczej. Zawsze jest miejsce na znalezienie pracy chociażby w sąsiednim mieście czy powiecie.
Po trzecie wszystkie decyzje samorządów powinny być jawne. Teoretycznie są, ale praktycznie bardzo trudno znaleźć informację, kto i dlaczego wygrał dany przetarg. To nie obywatelska lub dziennikarska dociekliwość, lecz obowiązkowa informacja powinna stanowić regułę.
Z tymi wszystkimi zastrzeżeniami (świadomi także tego, że samorządy – w okresie kampanii wychwalane przez władze państwowe, potem traktowane chętnie jako raczej przedłużenie administracji rządowej niż twór w pełni samodzielny – są jednak najlepszym źródłem władzy i stanowią najlepszy przykład demokratycznej formy ustrojowej) idźmy do wyborów. Im będziemy bardziej aktywni, tym presja na samorząd będzie większa, a jego działanie lepsze i bardziej dla nas przydatne.