Nie znam, nie załatwiałem, lubię golfa
To, co mówi o mnie były szef CBA, to insynuacje. Nie lobbowałem i niczego nie załatwiałem - grzmiał przed komisją śledczą były minister sportu. A potem długo tłumaczył, że Ryszarda Sobiesiaka zna bardzo słabo.
Drzewiecki trzymał się tej samej poetyki co Zbigniew Chlebowski. Aferę hazardową nazwał wyssaną z palca mistyfikacją, a byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego - człowiekiem "chorobliwie ambitnym i niebezpiecznym, fanatycznie oddanym partii".
Był świetnie przygotowany. Prezentował nawet kolorową tablicę, na której opisał proces legislacyjny ustawy hazardowej i inwestycje w Euro 2012. Długo mówił o swoich dokonaniach. Zaprzeczył, że był źródłem przecieku z akcji CBA. Przyznał się do znajomości z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem. Ale według niego była to znajomość incydentalna. Bo z ludźmi, z którymi się przyjaźni, Drzewiecki widuje się niemal codziennie. Tymczasem Sobiesiaka spotykał jedynie na zawodach golfa i 2-4 razy gościł w domu. I nigdy nie rozmawiał z nim o biznesie i hazardzie. Zanim posłowie zaczęli zadawać Drzewieckiemu pytania, przewodniczący Mirosław Sekuła przerwał przesłuchanie. "Z uwagi inne ważniejsze wydarzenia" - argumentował. Chodziło o oświadczenie premiera.
A po przerwie członkowie komisji dopytywali Drzewieckiego o dopłaty. Według CBA Sobiesiakowi zależało na tym, by nie został rozszerzony katalog gier objętych dopłatami. A dochody z nich miały być przeznaczone na inwestycje sportowe, m.in. przygotowania do Euro 2012. W tej sprawie Drzewiecki jako minister sportu wysłał cztery pisma do resortu finansów. Raz stwierdzał niecelowość rozszerzenia katalogu, raz opowiadał się za takim rozwiązaniem. 30 czerwca 2009 r. podpisał trzecie pismo, w którym zaproponował wykreślenie dopłat z projektu. W czwartek tłumaczył, że wycofał się z dopłat, bo w tym czasie zrezygnowano z budowy drugiego etapu Narodowego Centrum Sportu, więc pieniądze z dopłat nie były potrzebne. "Nie mogło wpłynąć na ustawę" - podkreślił.
W sierpniu 2009 r. o pismo z 30 czerwca Drzewieckiego spytał premier. Były minister zeznał, że 18 sierpnia 2009 r. Donald Tusk kazał mu przygotować informację na temat toku prac w resorcie sportu nad projektem ustawy o grach losowych. Dzień później zwołał urzędników odpowiedzialnych za prowadzenie nowelizacji. Ci pokazali mu szczegółowe kalendarium prac nad projektem, a także tryb przygotowania pisma z 30 czerwca. Te dane i kalendarium Drzewiecki przekazał premierowi, uznając sprawę za zakończoną.
Czy był zaniepokojony zainteresowaniem premiera? Czy mógł być źródłem przecieku? Były minister twierdzi, że ani podczas spotkania 19 sierpnia, ani później premier nie informował go o akcji CBA. I nie odniósł wtedy wrażenia, że coś złego dzieje się wokół ustawy. Tyle że zupełnie inną wersję przedstawiał nam w październiku jego asystent Marcin Rosół: "Minister zarządził śledztwo w sprawie pisma. Wszystkie osoby, które miały kontakt z dokumentem, musiały napisać obszerne wyjaśnienia. Sam napisałem kilkadziesiąt stron na ten temat. Wtedy już było jasne, że wokół pisma jest zamieszanie, ale nie wiedzieliśmy, o co chodzi".
Drzewiecki sporo opowiadał posłom o swoim ostatnim spotkaniu z Sobiesiakiem. W październiku nie przyznał dziennikarzom, że doszło do niego 22 września w warszawskim hotelu Radisson. Krótko po tym spotkaniu Drzewiecki zadzwonił do żony, mówiąc, że szykowana jest jakaś intryga. W czwartek przekonywał, że spotykał się z kim innym, a Sobiesiak dołączył na chwilę, i to przypadkiem. Znajomy ministra Michał Goli, który zaprosił Sobiesiaka, był sponsorem turnieju golfowego mającego się odbyć następnego dnia i miał nadzieję, że z Sobiesiakiem namówią Drzewieckiego do wzięcia w nim udziału. Mieli mówić, że "obecność ministra sportu podniesie rangę zawodów".
Turniej miał się odbyć na polu golfowym w Jabłonnie. Zadzwoniliśmy tam w czwartek. Usłyszeliśmy, że takiego turnieju nie było i być nie mogło. 23 września to była środa, a turnieje nie są urządzane w środku tygodnia.