Nie 8.56, a 8.41 - taka mogła być prawdopodobna godzina katastrofy pod Smoleńskiem. Premier przyznał, że moment przerwania pracy urządzeń na pokładzie wskazuje, że samolot Tu-154 rozbił się wcześniej, niż do tej pory podawano.

Reklama

Premier poinformował też, że Jerzy Miller stoi na czele Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych od środy. Dodał, że przyjął rezygnację dotychczasowego szefa tej komisji Edmunda Klicha, który uznał, że nie jest w stanie łączyć funkcji akredytowanego przy komisji rosyjskiej i odpowiadać za raport polskich biegłych.

Szef rządu powiedział, że zadaniem polskiej komisji będzie przygotowanie końcowego raportu, z którego będzie wynikała polska ocena przyczyny katastrofy i potrzebne zmiany, które trzeba będzie wprowadzić w Polsce. Jak zaznaczył, ta komisja zgodnie z prawem nie ustala odpowiedzialnych i winnych. "To nie jest i nie może być zakres jej odpowiedzialności" - powiedział Tusk.

Tusk zaznaczył, że jego intencją jest, by Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych kierował cywil, ponieważ "przedmiotem badania tej komisji będą także procedury zachowania, różne fakty, które dotyczą wojska w kontekście katastrofy, ale także zdarzeń ją poprzedzających".

"Państwo zdało egzamin"

Od pierwszych godzin po katastrofie pod Smoleńskiem służby państwowe dobrze zdają swój egzamin - powiedział Tusk.

"Te trudne dni, zarówno dla ludzi jak i dla państwa, po 10 kwietnia pokazały nadzwyczajną klasę zachowań ludzkich, zarówno wśród obywateli, jak i wśród urzędników państwowych" - powiedział premier. Wyraził "najwyższe uznanie" wszystkim, którzy uczestniczyli w uroczystościach żałobnych oraz działaniach organów państwa po katastrofie.

Reklama

Premier zaznaczył, że usłyszał pod adresem urzędników, psychologów i patomorfologów pracujących w Moskwie "wyłącznie wysokie oceny". "Dzięki temu można było oszczędzić rodzinom zbędnej mitręgi" - powiedział.

"Bez sensacji w zapisach z czarnych skrzynek"

Premier Donald Tusk powiedział, że nie słyszał zapisów z czarnych skrzynek, jednak z przekazanych mu informacji wynika, że nie ma na nich nic sensacyjnego. Poinformował też, że wszelkie ważne dokumenty, które mieli przy sobie uczestnicy lotu, są już w Polsce.

Premier, pytany o dokumenty, jakie mogły mieć przy sobie ofiary katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, powiedział, że praca ludzi, którzy byli jeszcze przed nim w Smoleńsku, i następnie ich współpraca z Rosjanami "daje duży procent pewności, że wszystko to, co było dla nas ważne, jest w Polsce, i nie zostało w żaden sposób wykorzystane przez gospodarzy".

Przyznał jednak, że nie wie, czy do Katynia jakieś ważne dokumenty wieźli ze sobą np. prezes NBP Sławomir Skrzypek czy szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Franciszek Gągor. "Nie mam tej wiedzy" - podkreślił Tusk.

Premier oświadczył, że nie był obecny przy odsłuchiwaniu jakiejkolwiek z czarnych skrzynek z rozbitego samolotu. Zaznaczył, że jest wśród tych osób, które otrzymały informacje, że dotychczasowy etap odsłuchiwania tych urządzeń nie wnosi żadnych istotnych, sensacyjnych rozstrzygnięć. "Osobiście nie znam tych zapisów, nie prowadzę śledztwa" - mówił Tusk.

czytaj dalej >>>



"To nie była awaria ani eksplozja na pokładzie"

Premier Donald Tusk poinformował, że z dużą dozą prawdopodobieństwa można dziś stwierdzić, iż przyczyną katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem nie była awaria maszyny lub eksplozja na jej pokładzie.

"Dzisiaj możemy z dość dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że przyczyną katastrofy nie była awaria samolotu lub eksplozja na jego pokładzie, ale sami państwo widzieli, że zarówno rosyjska jak i polska strona miała poważne problemy, żeby precyzyjnie określić sam moment katastrofy" - mówił Tusk podczas środowej konferencji prasowej.

Tłumaczył, że po wgłębieniu się w prace śledczych okazuje się, że aby zdefiniować nawet najprostszy fakt dotyczący katastrofy trzeba na wszelki wypadek zbadać wszystkie okoliczności. "Nie wystarczy jeden materiał źródłowy, nie wystarczy zapis z czarnej skrzynki, trzeba zbadać wszystkie okoliczności po to, żeby sformułować definitywny sąd" - mówił szef rządu.

"Lotnisko nie było w optymalnym stanie"

Premier był pytany przez dziennikarzy czy przed wylotem prezydenckiego samolotu 10 kwietnia do Katynia polskie albo rosyjskie służby zbadały stan lotniska w Smoleńsku.

"Nie ma takiego obyczaju, żeby polskie służby wyjeżdżały wcześniej i sprawdzały wszystkie okoliczności lądowania.(...) Nie sądzę, aby lotniska, na których lądujemy, były wcześniej szczegółowo sprawdzane przez polskie służby" - powiedział premier podczas konferencji prasowej.

Donald Tusk zaznaczył, że na lotnisku w Smoleńsku przez wiele lat lądowały oficjalne delegacje przy okazji uroczystości katyńskich. "W tym sensie odpowiedzialność za lotnisko biorą gospodarze, a odpowiedzialność za decyzje, że korzystamy z tego lotniska bierze załoga i szefostwo załogi" - dodał.

Premier, który lądował na lotnisku w Smoleńsku 7 kwietnia, powiedział też, że miał wrażenie, że lotnisko "nie jest w stanie optymalnym". "Dysponowałem wiedzą zanim wylądowaliśmy, że jest to lotnisko tylko czasowo oddawane do użytku" - powiedział.

czytaj dalej >>>



Telefon prezydenta już w Polsce

Tusk poinformował także, że telefony i laptopy ofiar katastrofy samolotowej pod Smoleńskiem są w Polsce, dysponują nimi służby specjalne i prokuratura.

"Chcę uspokoić państwa, jeśli chodzi o tego typu sprzęt, jak laptopy czy telefony komórkowe, nasze służby specjalne, w porozumieniu z Rosjanami i za ich pomocą, są w dyspozycji tego sprzętu. Cały drogą dyplomatyczną został przez stronę rosyjską przekazany i jest w Polsce także do dyspozycji prokuratury, łącznie z telefonem komórkowym prezydenta" - powiedział Donald Tusk.

"Rosjanie wypełniają swoje zobowiązania"

Szef rządu na konferencji prasowej podkreślił, że śledztwo dotyczące przyczyn katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem budzi dużo emocji. Zaznaczył, że wszyscy niecierpliwie czekamy na wyniki śledztwa po stronie polskiej i rosyjskiej, jak i wyniki badań, które prowadzą komisje polska i rosyjska.

Tusk mówił, że kluczowa dla instytucji państwa w procesie wyjaśniania przyczyn katastrofy jest wiarygodność, zgodność z procedurami, przejrzystość, ale przede wszystkim nieuleganie takiej presji, by zaspokoić potrzebę szybkiej informacji. "A szybka informacja, ale nieprecyzyjna, albo nieprawdziwa w takich momentach jak ten może narobić bardzo wiele szkód" - ocenił premier.

Przypomniał, że zgodnie z Konwencją chicagowską państwo polskie wysłało do Rosji tzw. akredytowanego (Edmunda Klicha), którego zadaniem i prawem jest uczestniczyć we wszystkich postępowaniach po stronie rosyjskiej. W sobotę odbyło się spotkanie Tuska z Edmundem Klichem.

"Do tej pory zgodnie z informacją bardzo szczegółową, jaką mi przekazał (...) Rosjanie wypełniają to zobowiązanie wynikające z Konwencji chicagowskiej. I nawet w ocenie (Edmunda) Klicha są w wielu sytuacjach gotowi wykraczać poza ramy Konwencji, jeśli jest tylko takie oczekiwanie strony polskiej" - mówił Tusk.

Dodał, że doradcy i eksperci akredytowanego mają także prawo dostępu do wszelkich czynności i materiałów, jakie bada komisja rosyjska. Tusk zaznaczył, że akredytowany będzie oceniał, na ile projekt raportu ze strony rosyjskiej odpowiada czynnościom, działaniom, materiałom, które oni podczas postępowania komisji widzieli.

Premier poinformował, że dzięki obecności E. Klicha strona polska będzie formułowała ewentualne uwagi do projektu raportu strony rosyjskiej.

Samolot wiozący polską delegację na rocznicę zbrodni katyńskiej rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. W katastrofie zginęło 96 osób - wśród nich prezydent Lech Kaczyński z małżonką, parlamentarzyści, najwyżsi dowódcy wojska, przedstawiciele rządu i instytucji państwowych, duchowni i przedstawiciele rodzin polskich obywateli pomordowanych przed 70 laty w Katyniu.