Michałowski zorganizował spotkanie kilka dni temu. Nagle jedna z urzędniczek wybuchła i, krzycząc, pytała, co on "tu właściwie robi". Według relacji "Wprost", Michałowski speszył się i zakończył spotkanie. Teraz dystansuje się od tego wydarzenia. "Takie reakcje nie mogą być dla mnie miłe, ale rozumiem te emocje. Smutek musi przecież znajdować jakieś ujście" - powiedział w rozmowie z "Wprost".
Jak podaje tygodnik, poza tym incydentem współpraca między urzędnikami kancelarii a ich nowym przełożonym układa się dobrze. "Trzeba przyznać, że jest taktowny, chyba czuje niezręczność swojego położenia" - twierdzi jeden z urzędników związanych z Lechem Kaczyńskim.
Żal o szybkie - bo już kilka godzin po katastrofie w Smoleńsku - mianowanie Michałowskiego na szefa kancelarii, miał do Komorowskiego jej wiceszef, Jacek Sasin. "Było mi trochę przykro, że pan marszałek z góry założył, że ja nie jestem osobą godną zaufania. Na pewno ten pośpiech był niepotrzebny" - komentował tę decyzję marszałka Sejmu w "Sygnałach Dnia".