Określi się również - tak myślę - nowy kształt polskiej sceny politycznej. Czy będzie to scena dwupartyjna - zagospodarowana całkowicie przez prawicę i liberałów (według obecnych pojęć), czy może taka, w której ważną rolę odgrywać będzie kilka ugrupowań równocześnie, w tym - bo o nich tu przede wszystkim chodzi - LiD.

Reklama

Doskonale rozumieją to przywódcy zarówno PiS, jak i PO. I wydaje się, że robią wszystko, by doszło do nowego, fundamentalnego rozdania politycznego, czyli podziału politycznej Polski na dwie główne partie. Ale pojęcie „rozumieją” nie oznacza, niestety, że w tym kierunku idą. Że ten program realizują. Szefowie obu ugrupowań popełniają - moim zdaniem - błędy o znaczeniu strategicznym, które mogą spowodować, że zmian fundamentalnych w najbliższej przyszłości nie będzie. Co znowu może się przełożyć na odsunięcie w czasie radykalnej modernizacji kraju.

Zacznijmy od błędów PiS. Ich strategicznym celem - tak jak każdej partii - powinno być zdobycie kwalifikowanej większości w Sejmie, by móc rządzić samodzielnie. Przy obecnej ordynacji PiS może to osiągnąć tylko wówczas, gdy do Sejmu wejdą dwa ugrupowania - PiS i PO. Można założyć, że przy niedoszacowaniu w sondażach to właśnie partia Jarosława Kaczyńskiego zdobędzie choćby minimalną większość pozwalającą samodzielnie rządzić. Sytuacja jest sprzyjająca. Proszę spojrzeć choćby na publikowane dziś przez Fakt preferencje partyjne Polaków. LiD ma 8 procent poparcia. Czyli balansuje na progu przewidzianym dla koalicji wyborczych. Jest więc szansa na zmarginalizowanie LiD-u na tyle, by nie wszedł do parlamentu. Wtedy premię w postaci parlamentarnych foteli uzyskają i PO, i PiS. A ta ostatnia partia może rządzić, jeśli uzyska przewagę w wyborach. Realne? Chyba jednak tak.

I z tego punktu widzenia niezrozumiałe jest, dlaczego premier zdecydował się na debatę z Aleksandrem Kwaśniewskim. Nawet jeśli ją wygra - co jest bardzo prawdopodobne - to z malejącego tortu wyborców niezdecydowanych uszczknie dla siebie jeszcze kilka punktów procentowych. Ale nie na tyle dużo, by samodzielnie rządzić. Paradoksalnie, nawet po przegranej debacie, LiD również dostanie swoją premię. Również kilkuprocentowa, ale wystarczająca, by dostać się do Sejmu z silną reprezentacją. Dlaczego? Bo miliony Polaków zobaczą dziś, że to właśnie postkomuniści są główną siłą opozycyjną w Polsce. Taki obraz zostanie w ich umysłach. Wykreowany właśnie przez PiS.

Jest jeszcze drugi wniosek z tego przypadku. Forma przerosła treść. Doskonały do tej pory polityczny PR partii rządzącej staje się treścią sam w sobie. Bo oto w imię osłabienia znienawidzonego rywala, jakim jest Platforma, rządząca partia jest w stanie wzmacniać swojego - w historycznej perspektywie - śmiertelnego wroga. I to z poparciem całego wianuszka argumentów, które na pierwszy rzut oka wydają się całkiem sensowne. Ale jeśli te argumenty zmierzyć, choćby nawet wyznawanymi przez premiera zasadami, to padają one bardzo szybko. Powyższy przykład jest też dowodem kolejnej tezy, znanej w polityce od lat. Otóż nie zawsze twarde interesy wyznaczają linię polityczną partyjnych czy państwowych przywódców. Równie dużą rolę, a czasami nawet dominującą - grają też emocje. Zaryzykowałbym tezę, że w obecnej chwili te emocje mają największe znaczenie.

A teraz błędy PO. Tam emocje są chyba jeszcze większe. I zaczęły się jeszcze w kampanii przed wyborami w 2005 roku. To niestety Donald Tusk - przy całym szacunku do niego – rozpoczął taktykę, którą można by nazwać "wyprowadzania rywala z nerwów". Chodzi mi o ówczesną konkurencję z Lechem Kaczyńskim. Ta taktyka okazała się kompletnie nieskuteczna. Ale niestety smak podwójnej wyborczej porażki przekształcił ją w strategię polityczną Platformy. I dziś wyraża się hasłem "Odsuńmy Kaczyńskich od władzy". To katastrofalny błąd. Chyba żaden obóz polityczny nie doszedł do władzy tylko i wyłącznie na negowaniu poprzedniej ekipy. Więcej - tylko na negowaniu poczynań lidera tej ekipy. Bo nosi to już znamiona osobistej walki.

I tak Platforma prezentuje się publicznie jako partia, która nie ma do zaoferowania nic ponad to. I nieważne, że to nieprawda i że wyborcom miałaby wiele do zaproponowania. Podobnie zresztą jak wiele pozytywnych elementów może zaoferować również PiS. Ale PO zagalopowała się tak daleko, że już nawet swoje filmowe spoty wyborcze kręci tylko w odpowiedzi na spoty PiS-u. Zagalopowała się tak daleko, że istotą jej kampanii stało się przejmowanie uciekinierów z PiS-u, którzy opowiadają, jak to im źle było w starej partii. I to jest właśnie kolejny przykład na to, jak emocje wzięły górę nad chłodną polityczną kalkulacją. Taki program antypisowski był dobry w ciągu ostatnich dwóch lat. To dzięki niemu i przy znacznym wsparciu części mediów Platformie udało się doprowadzić do przełomu i w konsekwencji do nowych wyborów. Ale teraz wyborcy chcą usłyszeć, jak PO będzie rządzić.

Reklama

Bo na platformerskie hasło "spokoju" PiS odpowiada, że będzie walczyć z korupcją. Na hasło "szacunek" PiS mówi, że podniesie Polskę z kolan w polityce zagranicznej. I tak dalej. Platforma nic nie mówi natomiast o swoich propozycjach wprowadzenia podatku liniowego czy szybkim wprowadzeniu Polski do strefy euro. Propozycje może kontrowersyjne, ale nadające tej partii charakter bytu politycznego z krwi i kości. W efekcie Platforma sama sobie odbiera w katastrofalny sposób punkty.

Czym to się skończy? W polskiej rzeczywistości jest naprawdę trudno cokolwiek wyrokować. Najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym do Sejmu wchodzą trzy partie - PiS, PO i LiD. Przy czym PO i PiS będą miały poparcie podobne, a LiD około 10 procent. PiS straci władzę, co będzie między innymi efektem strategii wzmacniania LiD. A PO wejdzie w niechcianą tak naprawdę koalicję z LiD-em, co będzie konsekwencją jej zej taktyki bycia tylko antypisem. Dalej w siłę rosnąć będzie LiD, co będzie winą i tej liberalnej, i tej tradycyjnej prawicy. Chyba że błędy zacznie popełniać też lewica... Ale o tym przekonamy się długo po wyborach