Z tego powodu szef Platformy Obywatelskiej skazywany na przegraną nawet bardziej niż Kaczyński przed debatą z Aleksandrem Kwaśniewskim ma teoretycznie łatwiejsze zadanie niż przeciwnik. Musi jednak czymś wreszcie zaskoczyć. I zagrać raczej na emocjach niż racjach. Dobrze i konkretnie adresować swoje pomysły. Porzucić idiotyczny podział na Wschód i Zachód, który musi upokarzać połowę Polaków. Zauważmy, że Kaczyński, formułując podziały, robi to tak, żeby każdy zwykły Polak mógł znaleźć się po właściwej stronie. Tymczasem Tusk gra w starą samobójczą grę Unii Wolności: cywilizacja kontra barbarzyńcy.

Reklama

Lider PO mógłby wygenerować sobie trochę poparcia wśród młodszych i lepiej sytuowanych Polaków, którzy stanowią coś na kształt klasy średniej, a na wybory nie chodzą. Musiałby jednak - jak podkreśla na przykład Cezary Michalski - sformułować jakiś energiczniejszy komunikat do tych ludzi, a nie przemawiać jak Kwaśniewski - do wszystkich Polaków, czyli do nikogo konkretnie. Żeby poruszyć tę grupę, Tusk prawdopodobnie musiałby uczynić ich głównym podmiotem w retoryce swojej partii, odpowiednikiem "zwykłych Polaków", z którymi umiejętnie nawiązał sojusz Kaczyński. "Rewolucja klasy średniej" wcale niezakochanej w III RP, często blokowanej ("dzieci gorszej koniunktury") mogłaby być pierwszym realnym w polskiej polityce pomysłem na zaciągnięcie do urn dużej liczby niegłosujących.
Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego dla Donalda Tuska jak wygranie tych wyborów. Złą passę udało się Platformie przerwać w wygranych przez nią w dużych miastach wyborach samorządowych. Od tego czasu PiS głównie skandalizowało opinię publiczną kolejnymi gafami, LiD zaś nie potrafił przeobrazić się w nic nowego, stawiając wszystko na jedną kartę: Aleksandra Kwaśniewskiego. I wygląda na to, że kara za pójście po linii najmniejszego oporu może być bolesna.
W takim kraju jak Polska lewica powinna szukać swojej szansy nie w konkurowaniu z PO o poparcie klas wyższej i średniej, ale w odebraniu elektoratu prawicowym populistom, czyli przekonaniu do siebie ludzi najgorzej sytuowanych. Taki kierunek podpowiada również pragmatyka polityczna - największe przejęcie elektoratu mogło się odbyć kosztem PiS, a nie PO. Nawet jeśli jest to wbrew potocznym intuicjom, że LiD, PO i PiS stanowią równo oddalone od siebie podmioty polityczne na jednej przechodniej osi, to lewica powinna być niepopulistyczną odpowiedzią dla tych, którzy poparli wcześniej populistów. Poparli - zauważmy - właśnie z braku prawdziwie lewicowej propozycji.

Tymczasem na czele LiD-u stanął polityk, który właściwie najbardziej nadawałby się na przywódcę partii monarchistycznej. Przy czym nawet wówczas pamiętać powinien o starej zasadzie pułkownika i lwa salonowego Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, że "jak pijemy, to pijemy, ale jak walczymy, to walczymy". Kwaśniewski nie mógł być liderem nowej, przeobrażonej lewicy, która przechwyci społeczny bunt, na którym wybił się PiS. Zarazem nie jest on zagrożeniem dla Tuska, a stał się pośrednim sojusznikiem Kaczyńskiego.

Liderowi PO krzywda się nie stała, bo w swoim elektoracie i tak będzie wiarygodniejszy niż neoliberalna, a zatem podrobiona lewica. LiD nie korzysta więc na błędach i marazmie Platformy, zarazem obie partie, nie formułując z wyżej wymienionych powodów dosłownie żadnej wizji politycznej dla biedniejszej połowy polskiego społeczeństwa, oddają ją bez walki braciom Kaczyńskim.

Jarosław Kaczyński może więc bez ryzyka wziąć udział w debacie z Kwaśniewskim, tak jak może spotkać się i z Tuskiem. Jest bezpieczny, niezależnie od tego, jak wypadnie. A jeśli do tego potrafi się opanować, wyjąć nóż z zębów i przez chwilę przynajmniej nie obrażać nikogo, za to pożartować trochę, przygotować się i przytoczyć parę liczb, to co najmniej remis ma w kieszeni. I trochę nowych osób z centrum, rozczarowanych niemocą Kwaśniewskiego i Tuska.

Jeśli chodzi o formułę samej debaty Tusk - Kaczyński, mimo powszechnej krytyki sposobu przeprowadzenia pierwszej, obu dzisiejszym uczestnikom opłacałoby się, żeby się nie zmieniła. Kaczyński, dlatego że dobrze w niej wypadł, uznał zapewne, że na wszelki wypadek lepiej tych warunków nie zmieniać. Natomiast Tusk, jeśli chce udowodnić, że jest lepszy od Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego, także powinien wykazać się na tym samym boisku. Dziś zobaczymy, jak radzi sobie Kaczyński w trudnej roli faworyta i czy szef PO będzie potrafił pokazać coś nowego.