Dokument podpisany przez premiera tuż po przegranych przez PiS wyborach mówi, jak ABW ma kwalifikować, przechowywać i niszczyć zarówno własne dokumenty, jak i te, które do agencji wpłynęły np. z CBA, z którym ABW współpracuje - pisze "Gazeta Wyborcza".

Reklama

Zasadniczo wszystko ma być przechowywane co najmniej 50 lat. Wyjątek szef rządu zrobił tylko dla tzw. dokumentów legalizacyjnych, czyli fałszowanych, by ukryć tożsamość funkcjonariuszy przy konkretnej akcji. Dzięki zarządzeniu premiera mogą być one niszczone na bieżąco, praktycznie bez śladu.

"Premier, zezwalając na niszczenie dokumentów legalizacyjnych, przekroczył swoje uprawnienia" - twierdzi w pisemnej analizie ekspert sejmowej komisji służb specjalnych. Ani w ustawie o ABW, ani w ustawie o archiwach państwowych nie ma bowiem zapisu o tym, że szef rządu może wydać taką dyspozycję.

Jan Bury z PSL powiedział dziennikowi "Polska", że decyzja premiera to dowód na to, że są jakieś tajne dokumenty, które trzeba zniszczyć, zanim w gabinetach pojawią się nowi ministrowie. Poseł podejrzewa, że to mogą być dowody na jakieś nielegalne akcje, jak podsłuchiwanie opozycji czy dziennikarzy.

Reklama

ABW odrzuca jednak oskarżenia. Według agencji, rozporządzenie premiera to nie chęć zniszczenia niewygodnych papierów, a jedynie wypełnienie ustawy o archiwach państwowych. Jednak posłowie PO i PSL obiecują, że, gdy oficjalnie przejmą władze w Polsce to dokładnie sprawdzą, które papiery ABW zniszczyła.