Mikołaj Wójcik: Jak Pan ocenia misję polskiego MSZ na Białorusi?
Lech Kaczyński: To była misja oparta o przewidywania, które okazały się niesłuszne. Tak bym to określił.

Reklama

Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz powiedział dzisiaj, że to, co robił resort spraw zagranicznych, było jedynie kontynuacją gry rozpoczętej przez szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysława Stasiaka.
Robiłem wiele gestów w stosunku do pana Borusewicza. Choćby niedawno podczas obchodów rocznicy wydarzeń 31 sierpnia w Gdańsku. Niestety to kolejny z jego strony akt całkowitej nielojalności. Koniec świata szwoleżerów - taka refleksja nasuwa mi się, gdy myślę o postawie Bogdana Borusewicza - koniec świata ludzi, którzy w młodości byli dzielni, ale całkowicie się zmienili. Na szczęście nie dotyczy to wszystkich.

Był jakiś związek między misją ministra Stasiaka a misją MSZ?
Nie było absolutnie żadnego.

To jak odbierać te słowa marszałka Borusewicza? Platforma próbuje obarczyć winą za sprawę opisaną w DZIENNIKU Pałac Prezydencki?
Nie będę tego komentował, bo i w sensie politycznym, i moralnym, jestem zdumiony tą wypowiedzią.

Rozumiem, że pani Andżelika Borys do Pałacu Prezydenckiego żadnych pretensji nie ma. W jakiej atmosferze przebiegało wczorajsze spotkanie?
Przyjaznej. Pani Borys twardo walczy. Kieruje autentyczną organizacją. Dlatego dziwią plany połączenia jej z organizacją stworzoną przez białoruski reżim, której przywódca nie działa zgodnie z interesami polskiej mniejszości. I nie chodzi tu o interesy polskiego państwa, bo członkowie polskiej mniejszości są obywatelami Białorusi i muszą być lojalni wobec tamtego państwa. Tamtej organizacji szefuje człowiek, który wywodzi się z dawnej KPZR i działa zgodnie z interesami reżimu Aleksandra Łukaszenki.

A odczuł Pan w tej rozmowie, że zaufanie Związku Polaków na Białorusi wobec polskiego MSZ zostało nadwątlone?
Polska polityka wschodnia jest prowadzona w dużej mierze przez ludzi, którzy kończyli moskiewską szkołę dyplomacji MGiMO. I to widać na każdym kroku. Nie zamierzam tu oceniać ministra Radosława Sikorskiego. Natomiast oceniam dyplomatów, którzy potrafią w depeszy na pierwszym miejscu wymienić urzędnika trochę więcej niż średniego szczebla administracji Stanów Zjednoczonych, na drugim, będąc polskimi urzędnikami, polskiego prezydenta, a na trzecim prezydenta zaprzyjaźnionej Litwy. To prawdziwy przykład, który wskazuje na pewien typ mentalności. Od absolwentów MGiMO trudno wymagać innej, chociaż na szczęście czasami zdarzają się wyjątki.

Może warto o polityce wobec Białorusi i interesach polskiej mniejszości porozmawiać z szefem MSZ. Planuje Pan zaprosić Radosława Sikorskiego na takie spotkanie?
Nie uchylam się przed taką rozmową, ale pan minister Sikorski jest głęboko przekonany co do swojej nieomylności, chociaż z moich obserwacji, choćby z Bukaresztu, wynika coś zupełnie innego. To jest jeden z podstawowych problemów polskiej polityki zagranicznej.

Reklama

Sądzi Pan, że minister Sikorski mógł nie wiedzieć o misji MSZ i propozycji złożonej Andżelice Borys?
(śmiech)

A bez wiedzy premiera Tuska?
Też w to wątpię. Dzisiejszy Donald Tusk jest człowiekiem, który ma duże ambicje, jeśli chodzi o zakres władzy w rządzie, i akurat w tym zdecydowanie przewyższa poprzedniego premiera.

Nawiązując do słów Jana Rokity "osobiste rządy" premiera Tuska wykluczają Pana zdaniem taką sytuację?
Oczywiście. Takie jest moje przekonanie.