Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Rok 2008 dobiega końca, PiS traci resztki cierpliwości wobec prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego. Co rusz dochodzą pogłoski o jego nielojalności wobec braci Kaczyńskich, a wieści o przygotowywanych materiałach, które miałyby kompromitować polityków PiS, sieją postrach w opozycyjnym ugrupowaniu. Dlatego najściślejsze grono, tzw. zakon, szlifuje plan wymiany Urbańskiego. Kandydatów na następcę jest kilku, ale najwięcej punktów zbiera Krzysztof Czabański. A więc sprawy są obgadane, ale PiS nie przewiduje jednego - że partnerzy potrzebni do przewrotu od miesięcy mają rozpisane własne scenariusze.

Reklama

Sąsiedzkie kontakty Grabosia

Oficjalnie wygląda to tak: przez najbliższe trzy miesiące rządy w stacji dzielą między siebie Samoobrona i LPR. Były wszechpolak Piotr Farfał staje na froncie i obejmuje fotel prezesa, a dziennikarz i podróżnik Tomasz Rudomino, rekomendowany kiedyś przez Samoobronę, zajmuje fotel zastępcy. Ale przecież Samoobrona dziś w zasadzie nie istnieje, a Rudomino od lat kojarzony był ze środowiskiem lewicy. Gołym okiem widać, że to sojusz LPR z SLD.

Rudomino nie poddaje się jednak: "Jak słyszę o różnych ludziach, którzy niby stoją za mną, to chce mi się śmiać."

"I pewnie powie pan, że w ogóle nie widuje się z Robertem Kwiatkowskim (były prezes TVP, bohater afery Rywina, dziś doradca medialny SLD)"

"W ogóle."

"Z Włodzimierzem Czarzastym (niegdyś wpływowy sekretarz KRRiTV, nazywany czasem medialnym demiurgiem lewicy)?"

Reklama

"Kontakty zerowe."

"To może chociaż z Witoldem Grabosiem (były polityk SLD, dziś ekspert medialny tej partii)?"

"O, to mój sąsiad."

"I co powiedział, jak usłyszał, że wszedł pan do zarządu?"

"Że fajną robotę sobie znalazłem."

"A kto panu tę robotę zaproponował?"

"Ja sam" - uśmiecha się Rudomino.

Prawne porady Giertycha

Nie znaleźliśmy w SLD polityka, który przyznałby się do nawiązania kontaktów z Romanem Giertychem, ale jeden z naszych rozmówców ze świata lewicy sugeruje, że trudności nie było: "Giertych zionie taką żądzą zemsty, że jest w stanie dogadać się z każdym, jeśli to mogłoby zabić Kaczyńskich."

I lewica miała swoje powody do wendety - afera Rywina, która pogrążyła SLD, właśnie Kaczyńskim pomogła dojść do władzy. Niektórzy zresztą do dziś opatrują rany - Robert Kwiatkowski nie chce nawet podać nazwy firmy doradczej, którą prowadzi, bo obawia się skutków niepotrzebnego rozgłosu, a prokuratura (w ramach jednego z postępowań dotyczącego jego prezesury) weszła kilka miesięcy temu na jego osobiste konto. Motywy, które miałyby łączyć tak dwa różne środowiska, są naprawdę solidne.

"Podobno nie zamykają się drzwi do pana kancelarii? Różni politycy mają tam u pana wystawać" - pytamy Giertycha o krążące po Sejmie pogłoski. Giertych się śmieje: "Tak mówią? Eee, ja nawet nie mam czasu, by śledzić, co w TVP się dzieje."

Ale z nieoficjalnych informacji wynika, że to on przygotował całą operację pod względem prawnym - zadbał, by przeprowadzono ją tak, aby sąd nie zakwestionował legalności przewrotu. I mimo nawału pracy troska o TVP wciąż zajmuje mu sporo czasu - według naszych ustaleń jego interwencja miała uratować przed odwołaniem jednego z telewizyjnych dyrektorów.

Wielkie sprzątanie

Ten scenariusz się już sprawdził, bo SLD ćwiczyła go przed laty w publicznych mediach na kolegach z PSL. Gdy media oburzały się zachłannością ludowców na posady, lewica spokojnie kontynuowała własną żmudną pracę - po cichu opanowywała kolejne szczeble i zanim się ktokolwiek obejrzał, wszystko, co najważniejsze, było jej. Układ z LPR wygląda podobnie: wszechpolacy wysunięci na pierwszy ogień kompromitują się kolejnymi awansami. Trudno się dziwić - nie mają zaplecza, więc wakaty obejmują specjaliści od wodociągów. A SLD po cichu zaprowadza w stacji nowe porządki. I sprząta.

"To wygląda na czystkę do trzeciego pokolenia. Odsuwani są wszyscy, którzy pojawili się w TVP za trzech ostatnich prezesów. Wracają starzy fachowcy, których widziano tu ostatnio za czasów prezesury Kwiatkowskiego" - wrze w TVP.

Kwiatkowski, choć wyraźnie zadowolony z tych opinii, przeczy: "Nie mam z tym nic wspólnego."

Ale kiedy wymieniamy nazwiska osób, którymi otoczył się Rudomino w biurze zarządu, potwierdza: "No tak, znam ich."

Dzień później na telewizyjnym korytarzu czekamy na spotkanie z wiceprezesem. Przy windzie mija nas Maciej Kosiński, jeden z najbliższych współpracowników Kwiatkowskiego. To były szef biura programowego TVP, swego czasu przed komisją śledczą tłumaczył, jak kupował produkcje telewizyjne od firmy kierowanej przez własną żonę.

"Podobno niedawno widziano tu też Andrzeja Kwiatkowskiego, kolejną gwiazdę telewizji tamtych czasów" - mówimy Rudomino. Ten odpowiada: "Nie zdziwiłbym się. To przecież wieloletni pracownik telewizji."

Powrót frustratów

Nowa ekipa, choć z założenia przyszła do telewizji na chwilę, zabrała się za poważny przegląd kadr. W kilka tygodni pracę straciło w sumie kilkanaście osób. Rudomino apeluje o właściwe proporcje: "To żadne zwolnienia. Za Dworaka, Wildsteina i Urbańskiego zwolniono dziesięć razy więcej ludzi."

Ale dziennikarze są innego zdania: "Tu nie widać szczególnych powodów, o wszystkim decyduje data zatrudnienia. Co ciekawe, nie widać też zbyt wielu chętnych gotowych do objęcia wakatów."

Wolne posady zajmują głównie osoby, które przez ostatnie lata zepchnięte były na margines i teraz pełne frustracji wracają na pierwszą linię. Ale wielu nie chce awansów, bo skoro ta władza jest tymczasowa, to i awans może być tylko tymczasowy. Po TVP krąży anegdota, jak jeden z nowych dyrektorów, gdy usłyszał o swoim awansie, przerażony zniknął na długie chwile w toalecie. "Proszę się nie dziwić. Objęcie funkcji w telewizji oficjalnie kierowanej przez Farfała to łatka na całe życie" - tłumaczy kolega wystraszonego dyrektora.

Jeśli to władza, która przyszła tylko na chwilę, to jaki sens mają tak gruntowne porządki? Odpowiedź podsuwają czerwcowe wybory do europarlamentu i główne hasło, jakie rzuciła dziennikarzom nowa władza: dywersyfikacja. "Chodzi o to, by skończyć z dominacją PO i PiS. Wydawcom zalecono, by zapraszali do programów polityków z wszystkich partii. Wracamy więc do całej plejady dyskutantów i z LPR, i z SLD, i z PSL" - mówią reporterzy.

Im gorzej, tym lepiej

Ale to miał być zaledwie pierwszy krok. Kolejne ruchy zależeć miały od ustaleń w parlamencie. Pod koniec roku PO rozpoczęło z SLD rozmowy o nowej ustawie medialnej. Tylko ona może rozwiązać pat we władzach publicznych mediów (obecny zarząd jest tymczasowy, do czerwca trzeba wybrać nową radę nadzorczą, a układ sił w KRRiTV wyklucza jakiekolwiek porozumienie). Możliwe, że rządy Farfała, a dokładnie upadek TVP pod rządami Farfała, miały te rozmowy przyspieszyć. Włodzimierz Czarzasty ("Nie mam statusu doradcy SLD, ale jeśli mnie pytają, to odpowiadam") mówi: "Jak się patrzy na to, co robi pan Farfał w TVP, to nie ma wątpliwości, że poczucie odpowiedzialności zmusi SLD, PO i PSL do współpracy."

Ale czas płynie, a politycy Platformy mają kłopot, by znaleźć wolną chwilę na kolejne spotkanie. Choć w szeregach rządzącej partii jest spory apetyt na nowe posady i wpływy, premier tonuje zainteresowanie losami TVP. Jego współpracownicy przypominają, że on sam nie ma powodów do narzekań na media. "Po co więc wchodzić w jakąś awanturę i to w nieciekawym towarzystwie" - zastanawia się jeden z doradców. Iwona Katarasińska-Śledzińska z PO, szefowa komisji kultury, mówi dosadniej: "Ja na pewno z panem Czarzastym ustawy pisać nie będę."

Ale zastrzega zaraz, że to jej prywatna opinia i ona negocjacjami się nie zajmuje.

Wygląda na to, że PO nie bardzo wie teraz, co począć z tym gorącym kartoflem podrzuconym przez SLD.