"Stoję w kolejce do kasy, bo chcę zapłacić za paliwo. A trzy osoby przede mną kupują alkohol!" - oburza się dyrektor Brzózka. Jak dodaje, na niektórych stacjach wpływy ze sprzedaży trunków sięgają nawet 30 proc. całych obrotów i czas z tym skończyć. Nie znalazł jednak zrozumienia wśród polityków, których z nazwisk nie chce wymieniać. "Nie tego od nich oczekiwałem" - mówi rozgoryczony.
>>>Posłowie chcą pić piwo w pociągach
Zdaniem dyrektora Brzózki politycy popełniają wielki błąd. Na dowód przytacza wyniki badania opinii społecznej przeprowadzonego na zlecenie PARPA. Tylko 34 proc. respondentów popiera handel alkoholem na stacjach benzynowych. Aż 54 proc. jest przeciw.
Są jednak niewielkie szanse, by zakaz wszedł w życie, bo nie popiera go koalicja rządowa. Iwona Śledzińska-Katarasińska z PO, choć nie chce przesądzać sprawy, zaznacza, że Platforma jest przeciwna ograniczeniom i koncesjom, a barierą jest i tak wysoka cena alkoholu na stacjach benzynowych. "Więc nie wydaje mi się, by jego sprzedaż była elementem dodatkowo rozpijającym społeczeństwo" - podkreśla.
Poseł Eugeniusz Kłopotek z koalicyjnego PSL chętnie wprowadziłby zakaz sprzedaży mocnych trunków, ale zostawiłby piwo. "Nieraz się jedzie z pasażerami, trzeba być dla nich tolerancyjnym, bo jedno piwo nikomu nie zaszkodzi. Ale bez wina czy wódki w podróży można się obyć" - dodaje.
>>>Karski o oskarżeniach za jazdę meleksem po alkoholu
Opozycja jest podzielona. Karol Karski z PiS uważa, że zakaz na niewiele się zda. "Jeśli zmniejszymy liczbę punktów, to towarzystwo zainteresowane alkoholem będzie się zbierać tam, gdzie się go podaje" - mówi. Nie dziwią go też wyniki sondażu. Jako były burmistrz jednej z warszawskich dzielnic miał okazję przekonać się, że lokalizacja każdego sklepu nocnego była oprotestowana przez mieszkańców. "Wszyscy chcą mieć alkohol, ale nie w sąsiedztwie swojego domu, tylko trzy przecznice dalej" - mówi.
Joanna Senyszyn z SLD postuluje natomiast ogólnonarodową dyskusję. Osobiście popiera zakaz, bo jej zdaniem alkoholizm jest w tej chwili najpoważniejszą plagą społeczną."Alkohol dostępny na stacjach benzynowych naraża kierowców na pokusę, by wypić sobie kieliszek. Czy tak powinno być, skoro mamy tylu pijanych kierowców?" - pyta retorycznie. Proponuje, by alkohol zniknął nie tylko ze stacji, ale też z większości sklepów. Podoba jej się szwedzki model - trunki można kupić tylko w nielicznych wyznaczonych punktach.
A może należy wrócić do wyśmianego wynalazku komuny i sprzedawać alkohol po godzinie 13? "Politycy nie mogą udawać, że jak o problemie nie będzie się mówić, to go nie będzie" - kwituje posłanka Senyszyn.
>>>Politycy badali związek piwa z zabójstwami
Samym zainteresowanym pomysł się nie podoba. Jak tłumaczy Dawid Piekarz, rzecznik Orlenu, zakaz nic nie da, bo "natura nie znosi próżni". "Jeśli ze stacji zniknie alkohol, natychmiast wyrosną sklepy nocne, gdzie będzie można go kupić" - zauważa.
Właściciele małych stacji benzynowych gróźb PARPY się nie obawiają. "Na naszych stacjach sprzedaż alkoholu stanowi znikomy procent, dlatego nie boimy się spadku obrotów" - mówi dyrektor stacji Konpal w Warszawie Andrzej Waks. "Pomysł ten ma dobre i złe strony - być może ograniczyłoby to dostęp do alkoholu młodzieży, ale również sprawiło sporo problemów dorosłym, bo jest bardzo mało punktów, które sprzedają alkohol w nocy" - dodaje.
Obecnie stacje benzynowe stanowią tylko 2 proc. punktów sprzedaży alkoholu ze 197 tysięcy placówek. Mimo to sprzedaje się na nich aż 5 proc. tego towaru.