Cel jest jasny: uderzyć w talibów na tyle silnie, by Afgańczycy uznali ich za przegranych i - tak jak tu zawsze bywało w przeszłości - opowiedzieli się po stronie silniejszych. Polska, koncentrując swoje siły w położonej na południowy zachód od Kabulu prowincji Ghazni, bierze więc współodpowiedzialność za powodzenie wojny. Szef MON Bogdan Klich ogłosił, jak zamierza sprostać temu zadaniu. Mamy odtąd "polować" na oddziały rebelianckie, czyli - mówiąc wprost - zabić jak najwięcej talibów.

Reklama

>>>Spór Tuska z Kaczyńskim. O 200 żołnierzy

Z kim walczymy? W szeregach rebeliantów prym wiodą fanatycy religijni i zaprawieni w bojach talibowie z Pakistanu. Jednak - jak zapewniał w rozmowie z nami rzecznik afgańskiego MON - w kontrolowanej przez Polaków Ghazni islamiści są mniejszością. 70 proc. tutejszych talibów to bezrobotni chłopi szukający zarobku. Dla nich kilkaset dolarów w zamian za podłożenie ładunku wybuchowego to kusząca propozycja. Obrazu rebelii dopełniają gangi handlujące narkotykami czy zwykli bandyci, którzy porywają dla okupu.

Polska ofensywa prowadzona jest na razie bez szerokiego poparcia lokalnej ludności. Jak mówił nam jeden z polskich żołnierzy w górskiej bazie Giro, w obawie przed zemstą Afgańczycy nie donoszą o tym, czy w ich wioskach są talibowie. "Gdy żołnierze z kontrwywiadu jadą do wsi, zawsze jest ta sama historia: u nas nie ma talibów, był jeden na motorze, ale rok temu odjechał" - opowiada nasz rozmówca. "To oczywiście nieprawda, bo gdy zawozimy im dary, talibowie kolejnej nocy wszystkie palą" - dodaje. W czasie rozmowy na bramie w Giro jego kolega przekonywał, że brak poparcia ludności to tylko połowa problemu. Ufać nie można też afgańskim policjantom, bo część z nich kolaboruje z talibami. "W Boże Narodzenie podczas apelu ostrzelali nas z mośków (określenie pocisków moździerzowych - red.). Skąd wiedzieli, że akurat mamy apel? Jestem pewien, że dzwonił do nich z komórki stacjonujący wówczas z nami w bazie policjant" - komentował.

Reklama

O poparciu Afgańczyków próbował nas jednak zapewniać specjalista do spraw odbudowy z bazy Ghazni Jacek Matuszak. Z urzędowym optymizmem opowiadał o tym, jak mieszkańcy prowincji ciepło odnoszą się do Polaków, bo ci sponsorują odbudowę kraju. Przeczyły jednak temu antypolskie demonstracje, które na początku marca wybuchły w Ghazni (krwawo spacyfikowane przez afgańską policję). "Z pomocą Boga zniszczymy Polaków!"- wykrzykiwał do kamery reporterów Al-Dżaziry jeden z demonstrujących. Co go tak zdenerwowało? Afgańczycy byli przekonani, że Polacy celowo ostrzelali jeden z meczetów w Ghazni. Jacek Matuszak uznał to za efekt talibskiej propagandy.

>>>Pogoda zmusiła prezydenta do lądowania

Nasz kontyngent to w tej chwili 1600 dobrze wyszkolonych i doświadczonych w Iraku i Kosowie żołnierzy (w tym GROM). Docelowo ma być 2000 żołnierzy. Większość stacjonuje w czterech bazach: Ghazni, Four Corners, Warrior i Giro.

Reklama

Po afgańskich drogach żołnierze poruszają się uznawanymi za bezpieczne wozami Rosomak i wypożyczonymi od Amerykanów MRAP-ami, które nawet po najechaniu na ładunek wybuchowy dają załodze gwarancję przeżycia (problemem pozostaje jednak to, że w okresie wiosennych roztopów MRAP-y nie są w stanie przedzierać się po bezdrożach). Powoli wycofujemy z użytku wozy humvee. Uznano je za nieodporne na talibskie miny. Na dłuższych odcinkach oddziały są przerzucane śmigłowcami Mi-17 i osłaniane przez szturmowe Mi-24W.

Mimo braku poparcia wojna jest jednak do wygrania. "To my polujemy na talibów, a nie oni na nas" - mówią polscy dowódcy. Ale ci, którzy znają Afganistan, nie mają złudzeń: to najtrudniejsza polska misja.