Krzaklewski miał być wyborczą bombą Platformy i gwarantować partii Tuska zwycięstwo nad PiS na Podkarpaciu. Ale nie wygrał nawet z dwójką PO Elżbietą Łukacijewską. To zresztą powód do dużej satysfakcji dla szefowej regionu. Kandydatura Krzaklewskiego od początku wywoływała w partii kontrowersje. Przede wszystkim w regionie, który jako jedynkę przedstawił zarządowi PO właśnie Łukacijewską. Krzaklewski był więc w podkarpackiej PO traktowany jak spadochron. "Miał 3 razy mniej głosów ode mnie. Trzeba zawierzyć strukturom i ludziom pracującym w regionie" - tłumaczy Łukacijewska. Czy Krzaklewski zadzwonił do niej z gratulacjami? "Nie. Już w piątek, kiedy zapraszałam go na konferencję, powiedział, że nie będzie, bo jedzie do Brukseli. Od tamtej pory nie mieliśmy kontaktu" - przyznaje posłanka PO.

Reklama

>>>Krzaklewski jednym z 12 strasznych

Politycy Platformy podkreślają jednak zasługi Krzaklewskiego. "Wist się opłacił" - przekonywał w Tok FM marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. I zadeklarował, że PO o Krzaklewskim nie zapomni. "Po wyborach rozpoczyna się okres kształtowania instytucji europejskich, do tej pory w nich pracował, wydaje mi się najbardziej naturalne, żeby jego umiejętności i lojalność docenić" - mówił Komorowski.

>>>Krzaklewski zapewnia, że się nie farbował

Dotkliwą porażkę w PiS ponieśli też najbliżsi współpracownicy Zbigniewa Ziobry - Arkadiusz Mularczyk i Beata Kempa, a także wspierana przez prezydenta jedynka PiS na Pomorzu Hanna Foltyn-Kubicka. Zamiast niej europoselski mandat zgarnął Tadeusz Cymański.

Reklama

Największym pechowcem w SLD okazał się Andrzej Szejna. "jedynka" w Krakowie. Jeden z głównych rozgrywających w sprawie układania wyborczych list przegrał z piątą Joanną Senyszyn. Takiego obrotu sprawy nie przewidział w najgorszych snach. "Nie zawiodło mnie świętokrzyskie, ale nie wiem, dlaczego inteligencki Kraków zagłosował na kobietę, której głównym zajęciem jest bieganie za Ziobrą albo błaznowanie. Widocznie muszę się od niej wiele uczyć" - mówi Szejna.

Walkę o miejsce w Brukseli przegrała też Jolanta Szymanek-Deresz, która specjalnie zmieniała okręg. Ale w łódzkim SLD nie wzięła żadnego mandatu. "Nie było z nią kontaktu, ale zapewne nie jest w najlepszym nastroju" - mówi polityk SLD. Politycy Sojuszu pocieszają się jednak kompletną klęską swojego lewicowego rywala.

Reklama

Dariusz Rosati i jego lista centrolewicowa nie ma co marzyć nawet o jednym mandacie. "Jestem bardzo rozczarowany. Pięć lat temu dostałem 70 tysięcy głosów a teraz 20. To porażka" - przyznaje Rosati. Nie chodzi tylko o brak mandatów, ale przede wszystkim o sam wyborczy wynik. Szeroka koalicja od Magdaleny Środy po Janusza Onyszkiewicza nie zbliżyła się nawet do wyborczego progu. I to w wyborach, które z racji małej frekwencji uchodzą za takie, w których łatwiej się wypromować. "To było głosowanie na partie, a nie osoby. Nie ma miejsca na nowe ugrupowania" - nie kryje zawodu Rosati.

O prawdziwym szczęściu w nieszczęściu może mówić Ryszard Czarnecki, typowany na największego przegranego w PiS? Jeszcze wczoraj sam szykował się na ostatnią sesję europarlamentu."Chciałem wygrać i nie szykowałem sobie żadnych wyjść awaryjnych" - zapewniał.

Jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek był przekonany, że zdobył mandat. Wszystko się zmieniło nad ranem. Wtedy okazało się, że PiS nie będzie mieć europosła z kujawsko-pomorskiego. "Mam pierwszy mandat w PiS niebiorący. To tak jak w sporcie czwarte miejsce, tuż za podium, bardzo przykre dla sportowca" - mówi DZIENNIKOWI rozżalony Czarnecki. Ale wieczorem okazało się, że... mam mandat.