Premier Donald Tusk oświadczył, że zakaz kar cielesnych wobec dzieci ma być wpisany do ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. To pomysł minister pracy Jolanty Fedak, a raczej reakcja na ostatnie wydarzenia - Polską wstrząsnęły informacje o maltretowaniu, dręczeniu i znęcaniu się nad niewinnymi dziećmi.
"Chodzi o zmianę powszechnego przekonania, że klaps jest dopuszczalną metodą wychowawczą" - przekonuje premier Donald Tusk.
Tymczasem klapsy nie tylko dostawał sam premier, ale i jego najbliżsi współpracownicy. "Pamiętam z lat dzieciństwa różne kary stosowane przez rodziców. Pojawiały się także lekkie klepnięcia w pupę. Na przykład za zbicie szyby" - zdradza "Faktowi" Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera.
O tym, że dziecko trzeba karać, przekonał się przewodniczący klubu parlamentarnego PO - Zbigniew Chlebowski. Nieraz poczuł to na własnej skórze. "Mama karała mnie klapsami na przykład wtedy, gdy się z kimś pobiłem, czy też jak byłem na jabłkach u sąsiada" - opowiada Zbigniew Chlebowski.
Jak widać, taki sposób karania nie wpłynął na nich demoralizująco. A wręcz przeciwnie - klapsy wyszły im na zdrowie - wnioskuje "Fakt". Pomysł premiera krytykują też posłowie opozycji.
"Wprowadzenie kar za klapsy to kolejny śmieszny pomysł Donalda Tuska" - mówi Nelli Rokita. Posłanka PiS wspomina klapsy ze swojego dzieciństwa. "Obrywał je mój brat. Przeważnie za to, że źle się uczył. Ja o mało co raz nie dostałam porządnego klapsa. Na jednym z rodzinnych spotkań chciałam za wszelką cenę wrócić szybko do domu. By to wymóc na rodzicach, zachowywałam się fatalnie. Po powrocie do domu ojciec przeprowadził ze mną bardzo poważną rozmowę. Krzyczał i zagroził klapsem. To wystarczyło. Przyznam się, że sama raz dałam klapsa mojej córce" - zdradza "Faktowi" Nelli Rokita.
Na szczęście politycy od prawa do lewa są zgodni, że trzeba walczyć z maltretowaniem i dręczeniem dzieci. Na tym właśnie powinni się skupić, a nie na walce ze zwykłym klapsem - twierzi "Fakt".