W kilka godzin po tym, jak dokumenty zawisły na stronie prezydenckiej, własny zestaw pism zaserwowała na swoim portalu kancelaria premiera. Naturalnie po to, by pokazać, że to strona prezydencka kłamie. "Ta korespondencja, jak i fakt jej opublikowania w internecie dowodzą, że w całym tym zamieszaniu Kancelarii Prezydenta chodziło tylko o to, by wciągnąć nas w to bagno" - oburza się szef kancelarii premiera Tomasz Arabski, numer jeden wśród winnych w aferze samolotowej w oczach ludzi prezydenta.
A co naprawdę wynika z całej korespondencji? Przede wszystkim to, że walka o tupolewa była próbą sił na użytek opinii publicznej. W świetle ujawnionych pism nie ulega wątpliwości: premier od początku stał na stanowisku, że prezydent nie jest w składzie polskiej delegacji na szczyt UE, a w związku z tym, że nie należy mu się samolot do Brukseli. Wszelkie późniejsze próby tłumaczenia polityków rządowych, że było inaczej, są zatem nieprawdziwe.
>>>Przeczytaj felieton Roberta Mazurka: Czy Polska straci na sporze o samolot?
Fair nie była jednak też strona prezydencka. Po słynnym spotkaniu premiera z prezydentem w przeddzień szczytu, szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki mówił, że tupolew, którym premier poleci do Brukseli, wróci do Warszawy po prezydenta. Tymczasem żadnych ustaleń w tej sprawie z Donaldem Tuskiem i jego ludźmi nie było.
3 października kancelaria premiera zwraca się do 36. pułku specjalnego o zarezerwowanie na szczyt w Brukseli dla delegacji rządowej TU-154M. 23 minuty później podobne pismo z Kancelarii Prezydenta przychodzi do kancelarii premiera. Arabski uważa, że nieprzypadkowo. "Nigdy wcześniej Kancelaria Prezydenta nie zwracała się do mnie o samolot dla prezydenta. Załatwiali to bezpośrednio z pułkiem. Widać, że chodziło im o to, by wciągnąć nas w konflikt, który im samym nie szkodzi" - twierdzi Arabski. Na pismo kancelarii nie odpowiedział. Tymczasem 9 października okazało się, że prezydent z premierem będą musieli się podzielić tupolewem. Pułk poinformował bowiem obie strony, że drugi Tu-154 nie będzie mógł zostać wykorzystany ze względu na chorobę pilota.
>>>To kłótnia, a nie krach - tak pisze Michał Karnowski o sporze na linii prezydent-premier
W mediach na dobre trwała już awantura o to, kto ma polecieć w imieniu Polski na szczyt.
Za kulisami w sprawie samolotu po obu stronach cisza. Współpracownicy prezydenta nie kontaktują się z kancelarią premiera. W końcu, 14 października dowódca pułku specjalnego, mając na biurku dwie prośby i jeden samolot, zwraca się do obu kancelarii o podjęcie decyzji i koordynację lotów. Arabski twardo odpowiada: tupolew ma być w ciągłej dyspozycji delegacji rządowej. Wieczorem tego dnia premier odleciał do Brukseli. Następnego dnia Kancelaria Prezydenta ma już wstępnie zarezerwowany boeing dla prezydenta, ale rzutem na taśmę zwraca się do kancelarii premiera o dwa małe jaki-40 w związku z wyjazdem prezydenta na szczyt. "Delegacja w składzie określonym przez prezesa Rady Ministrów udała się w dniu wczorajszym na posiedzenie Rady UE, w związku z tym wniosek uważam za bezzasadny" - stwierdza w odpowiedzi Arabski. A jeden z jaków zabiera ministra sprawiedliwości do Bukaresztu.