Andrzej Janecki, szef warszawskiej prokuratury podpisał wniosek o uchylenie immunitetu obu prokuratorom, bowiem stwierdził, że w toku śledztwa zebrano dowody wskazujące na popełnienie umyślnego przestępstwa przez Święczkowskiego i Ocieczka. I dlatego chciał im ogłosić zarzuty przekroczenia uprawnień. Zdaniem Janeckiego nie mieli oni prawa wyrazić zgody na operacyjne rozpracowywanie Wojciech Brochwicza - słynnego adwokata, wcześniej oficera dawnego Urzędu Ochrony Państwa. Jednak sąd dyscyplinarny uznał wczoraj, że materiał dowodowy ma braki i błędy merytoryczne. I dlatego nie zgodził się by przedstawić Święczkowskiemu i Ocieczkowi zarzutów.

Reklama

W 2007 roku Święczkowski był szefem ABW, a Ocieczek jego zastępcą ABW sprawdzała wtedy, czy to Brochwicz stał za aferą Anny Jaruckiej.

Przez jej fałszywe zezania przed komisją orlenowską z kandydowania w wyborach na prezydenta w 2005 roku wycofał się Włodzimierz Cimoszewicz.

W końcu maja sąd w końcu skazał Jarucką na półtora roku w zawieszeniu.

Sąd uznał,że Jarucka "działała z wyrachowaniem, manipulowała opinią publiczną i naraziła na szwank dobre imię". Jednak ani prokuratura ani sąd nie wyjaśnił kto tak naprawdę stał za Jarucką. Chcieli to zrobić Święczkowski i Ocieczek.

Reklama

ABW zaczęło rozpracowywać Brochwicza na przełomie zimy i wiosny 2007 roku. Wtedy bowiem pojawiły się nowe okoliczności.Warszawski sąd zgodził się, by przez trzy miesiące objąć Brochwicza kontrolą operacyjną.

>>>Czytaj dalej>>>

Reklama



Założono mu m.in. podsłuch. A w ramach czynności operacyjno-rozpoznawczych był śledzony przez oficerów ABW.W tym czasie przed warszawskim sądem toczył się proces Anny Jaruckiej. To była pracownica MSZ, o której zrobiło się głośno w sierpniu 2005 r. Wtedy przed "orlenowską" komisją śledczą obciążyła Włodzimierza Cimoszewicza.

Zeznała, że jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Jarucka twierdziła, że na prośbę Cimoszewicza miała usunąć z pierwotnej wersji oświadczenia informacje o akcjach PKN Orlen. Gdy rozpętała się afera szybko wyszło na jaw, że swoją rolę odegrał w niej mecenas Brochwicz. To on skontaktował Jarucką z kolegą, posłem PO Konstantym Miodowiczem, który był też członkiem komisji śledczej. Wszczęto śledztwo. Okazało się, że Jarucka kłamała, a oświadczenie Cimoszewicza zostało sfałszowane.

W lutym 2007 r. na procesie Jaruckiej zeznawał były premier. Stwierdził, że Jarucka nie działała sama. Wskazał na polityków PO. - Ludzie, którzy powinni być pociągnięci do odpowiedzialności karnej, zrobili kariery polityczne - zeznawał Cimoszewicz. Były szef MSZ łączył też wszystko z sytuacją polityczną w 2005 r. i łatwymi do przewidzenia w tamtym czasie zmianami we władzach w związku z jesiennymi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi. - Wprawdzie nie dysponuję dowodami, ale widzę zbieżność w tym, że Jarucka spotkała się właśnie z Konstantym Miodowiczem. Było wówczas powszechne przekonanie, że po wyborach zostanie on szefem ABW, a tam pracuje mąż oskarżonej - powiedział w sądzie Cimoszewicz.

Te zeznania Cimoszewicza stały się powodem, dla którego ówczesne kierownictwo ABW zaczęło sprawdzać, czy - a jeśli tak - to kto stał za Jarucką.