Prokuratorzy weryfikują, czy najbliżsi Krzysztofa Olewnika powiedzieli im wszystko o tym, co się działo tuż przed porwaniem. Jeszcze raz wracają do hipotezy odrzuconej już dawno jako fałszywa – o samouprowadzeniu. Dlatego rodzina Krzysztofa znów atakuje prokuraturę.

Reklama

Sejmowa komisja śledcza w sprawie Olewnika spotkała się wczoraj z Markiem Jamrogowiczem, zastępcą prokuratora generalnego. Posłowie zaplanowali spotkanie po informacji, że zabraknie pieniędzy na dalsze śledztwo. Oskarżyciele alarmowali, że muszą wydać ponad 270 tys. zł na drogie ekspertyzy, przede wszystkim na badania porównawcze DNA. Jamrogowicz zapewnił wczoraj, że pieniędzy nie zabraknie.

– Podjęliśmy już decyzję o przesunięciu odpowiednich środków, a sprawa prowadzona w Gdańsku jest traktowana priorytetowo – tłumaczył posłom. Dodał, że w budżecie prokuratury brakuje około 20 mln zł, bo drugie tyle udało się pozyskać z oszczędności. Prokurator generalny Andrzej Seremet zwrócił się do rządu o dodatkowe pieniądze z rezerwy budżetowej.

Szef komisji śledczej Marek Biernacki z PO wyraźnie dał do zrozumienia, że komisja w pełni wspiera nie tylko starania o finanse, ale i o wyjaśnienie sprawy. Prokuratorzy z Gdańska znów znów stawiają niewygodne pytania o powody porwania Krzysztofa Olewnika.

Na razie oskarżyciele podkreślają, że obracają się jedynie w kręgu hipotez. Wczoraj Zbigniew Niemczyk, wiceszef gdańskiej prokuratury apelacyjnej, potwierdził, że badają, czy w domu Krzysztofa Olewnika mogło dojść do morderstwa.

Wcześniej portal TVN24.pl ujawnił, że gdańscy oskarżyciele szukają zwłok osób tajemniczo zaginionych w październiku 2001 r. Niemczyk oraz szef gdańskiej apelacji Ireneusz Tomaszewski wraz z prokuratorem Jarosławem Paluchem zostali wezwani przez Seremeta.

– Spotkanie miało rzeczowy i profesjonalny charakter – powiedział nam Tomaszewski. Dotyczyło m.in. podejrzeń gdańskich oskarżycieli, którzy nie wykluczają, że w nocy tuż przed porwaniem ktoś zginął w jego domu w trakcie drugiej imprezy zorganizowanej przez Krzysztofa Olewnika.

Reklama

Gdy pod koniec 2009 roku policjanci z Centralnego Biura Śledczego i prokuratura odkryli ślady krwi dwóch nieznanych osób w sofie, która wcześniej stała w domu Krzysztofa, Włodzimierz Olewnik napisał dramatyczny i oskarżycielski list do premiera Donalda Tuska. Jego głównym zarzutem było to, że MSWiA nie chce dać zgody na przesłuchanie utajnionych policjantów, którzy w 2003 roku obserwowali przekazanie okupu porywaczom. W czerwcu oskarżyciele ostro przesłuchiwali Zbigniewa K., jednego z najbliższych współpracowników Włodzimierza Olewnika. Prokuratorzy podejrzewali, że nie mówi im wszystkiego o wydarzeniach tamtej nocy. Olewnik skarżył się posłom, że traktowali go jakby był podejrzanym.

Jednak największa przeprawa z rodziną Olewników dopiero przed śledczymi. Sprawdzają bowiem teraz, czy ojciec i siostra Krzysztofa wiedzieli, co naprawdę wydarzyło się tuż przed uprowadzeniem. I czy przypadkiem nie ukryli tej wiedzy. – Wręcz przeciwnie, inaczej nie dążyliby przecież do powołania komisji śledczej – tłumaczy „DGP” pełnomocnik Olewników, mecenas Ireneusz Wilk.