"Może wrócić, jeśli tylko chce" - powiedział premier, choć dzisiejszy wyrok nie jest prawomocny. Czyli to nie koniec batalii. Rzecznik Interesu Publicznego może jeszcze odwołać się do sądu II instancji.
Sąd dziś uznał, że oświadczenie lustracyjne Zyty Gilowskiej o tym, że nie była agentem SB, jest zgodne z prawdą. W uzasadnieniu sędzia zwróciła jednak uwagę, że nie udało się znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. "Proces był poszlakowy" - podkreśliła. Skoro brak dowodów na współpracę z SB, należy przyjąć, że oświadczenie Gilowskiej jest prawdziwe.
Gilowska była zarejestrowana jako TW "Beata" - uznał sąd. Ale dodał, że o tym, w jakim charakterze ją zarejestrowano, nie miała prawa wiedzieć. "Liczy się treść współpracy" - podkreślił sąd. I dodał, że nie można jej odtworzyć na podstawie zachowanych dokumentów. A w aktach zabrakło najistotniejszych papierów - teczek personalnych i oświadczenia o współpracy.
Sąd wytknął Gilowskiej, że musiała wiedzieć, kim był Witold Wieczorek, esbek, który ją rejestrował. Poza tym, w ocenie sądu, Gilowska byłą osobą "gadatliwą", a to co mówiła w towarzystwie Wieczorka, było przydatne dla specłużb.
Była wicepremier od samego początku podkreślała, że nie współpracowała z bezpieką. Gdy Marcinkiewicz odwołał Gilowską po tym, jak Rzecznik Interesu Publicznego oskarżył ją o współpracę z SB, oburzona atakowała lustratorów na lewo i prawo. Mówiła, że cała sprawa to zwykły podły szantaż lustracyjny i że w całej sprawie chodziło o pozbycie się jej z rządu. Sprawę spisku przeciw byłej wicepremier bada już gdańska prokuratura.
Gilowską zarejestrował lubelski oficer SB Witold Wieczorek. Podczas procesu tłumaczył, że zrobił to fikcyjnie, "by ją ochraniać". Zastępca Rzecznika Interesu Publicznego Jerzy Rodzik, który skierował do sądu wniosek o jej lustrację, uznał te tłumaczenia za niewiarygodne.