Zakaz zatrudniania członków rodziny na kierowniczych stołkach przez urzędników państwowych ma zacząć obowiązywać, jak zapowiada premier Kaczyński, w bardzo krótkim czasie. Szkoda tylko, że nie będzie działał wstecz. Bo krewni urzędników, którzy do tej pory dzięki nim otrzymali lukratywną posadkę, jej nie stracą.
O tym, że politycy, którzy robią karierę, ciągną za sobą do pracy rodzinę, wiadomo od dawna. Skąd ta nagła reakcja szefa rządu? Afera wybuchła dziś, gdy DZIENNIK napisał o nowym ministrze budownictwa, który awansował na swojego bliskiego współpracownika pociechę wicemarszałka Sejmu Genowefy Wiśniowskiej - Sylwię. A wysłużonego i doświadczonego poprzednika wysłał na przymusowy urlop. Andrzej Aumiller miał w ten sposób zrewanżować się partii Andrzeja Leppera za poparcie jego kandydatury na ministra.
Oczywiście, sama mamusia Wiśniowska i szef partii Andrzej Lepper nic złego w całej sprawie nie widzą. Choć Lepper jeszcze niedawno grzmiał w "Fakcie", że największym błędem PiS jest to, że obsadzają stołki swoimi ludźmi. Ale teraz, gdy chodzi o jego ludzi, śpiewa inaczej.
"My stawiamy na ludzi doświadczonych, a także na ludzi, którzy w naszych resortach będą lojalni wobec nas" - tłumaczy bezczelnie Lepper. A mama Wiśniowska dodaje: "Sylwia jest działaczką Samoobrony od samego początku, pan premier Andrzej Lepper doskonale ją zna i jej drogę nauki - jest dziewczyną bardzo kompetentną akurat w tej dziedzinie".
Doświadczoną i kompetentną? Akurat. DZIENNIK sprawdził, co reprezentuje sobą Sylwia Wiśniowska. Zapytał ją o doświadczenie zawodowe. Ostro zmieszana odesłała dziennikarzy do rzecznika prasowego. Ten nawet nie wiedział o kogo chodzi.