Kto podlega lustracji? Szacunki mówią nawet o 700 tys. osób - to wszyscy, którzy pełnią funkcje publiczne i urodzili się przed 1 sierpnia 1972 r. Pierwsza grupa to m.in. prezydent, parlamentarzyści, wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast, prezesi sądów, szefowie prokuratur i szefowie mediów. Ich teczki będą jawne dla wszystkich.
W drugiej grupie - która może zastrzec dostęp do swych teczek - są pracownicy samorządów, pracownicy IPN, sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, radcy prawni, notariusze, naukowcy, szefowie państwowych spółek, dyrektorzy szkół, szefowie związków sportowych oraz dziennikarze. Lustracja nie obejmuje duchownych.
IPN nie wie, ile osób zlustruje
Jeszcze w marcu - tuż przed wejściem ustawy w życie - szef IPN Janusz Kurtyka tłumaczył, że sam nie wie jeszcze, ile osób zlustruje i jak długo to potrwa. "Sam nie wiem, czy lustrowanych ma być 300 tys. osób, czy też 700 tys., jak wcześniej szacowano. Sam wolałbym, by było to 300 tys." - mówił. Dodał, że lustracja na pewno potrwa długo. Nowy pion lustracyjny IPN ma zatrudniać około 100 prokuratorów oraz drugie tyle osób do obsługi.
Oświadczenie składa się z dwóch części. Pierwszą wypełniają wszyscy podlegający lustracji. Drugą tylko ci, którzy przyznali się do współpracy ze służbami PRL. Oświadczenia trafiają do Biura Lustracyjnego w IPN. Sprawdzą je prokuratorzy. W przypadku wątpliwości przekażą dokumenty do sądu okręgowego. Tam rozpocznie się proces lustracyjny. Tylko w wyjątkowych przypadkach można go utajnić.
Uznanie za kłamcę lustracyjnego wiąże się z surowymi konsekwencjami - taka osoba przez dziesięć lat nie będzie mogła pełnić funkcji lub wykonywać zawodów objętych lustracją. Parlamentarzyści czy działacze samorządowi stracą mandaty, a np. dziennikarze - mogą, choć nie muszą, zostać zwolnieni przez swoich pracodawców.
Spór prezydentów
Nowa ustawa lustracyjna rozgrzała nastroje w Polsce. Zaprotestowała przeciw niej część dziennikarzy - m.in. Ewa Milewicz z "Gazety Wyborczej" i Jacek Żakowski z "Polityki". Poparł ich były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który ogłosił, że dziennikarze mają prawo do bojkotu lustracji.
Lustracja nie spodobała się też Lechowi Wałęsie. "To zemsta ludzi słabych" - tak nazwał on ustawę lustracyjną. "Tylko tchórze nie mieli do czynienia z bezpieką i nie mają teraz żadnych dokumentów w archiwach IPN. Dzięki temu dziś wyrastają na bohaterów" - dodał.
Odpowiedział im obecny prezydent Lech Kaczyński. "Jeśli ktoś jest prawdziwym inteligentem, to jest za lustracją" - ogłosił. "Wiem, że przeciw lustracji protestują też ci, którzy mają czyste sumienie. Ale trzeba nadrobić to zaniedbanie sprzed lat" - dodał.
Do protestu dołączyli naukowcy. Potem okazało się - jak donosiły media - że część z nich ma w swoich teczkach kompromitujące dokumenty o współpracy z bezpieką. Skandal wywołał też profesor Jan Turulski z Instytutu Chemii Uniwersytetu w Białymstoku, który do swojego oświadczenia lustracyjnego dodał komentarz: "Pocałujcie mnie w dupę, pajace!" i taki dokument przesłał rektorowi.
Lustrację skrytykował ostro kardynał Stanisław Dziwisz. Porównał ją do skazania Chrystusa na śmierć. Podkreślał: "Gdy opinia publiczna osądza i skazuje drugiego człowieka, jeśli nie śmierć fizyczną, to z pewnością na śmierć cywilną - wydaje wyrok na Jezusa".
Kościelne uczelnie bez lustracji
Biskupi nie chcieli, by lustrowani byli księża-naukowcy. Władze przychyliły się do ich próśb i zwolniły wykładowców z kościelnych uczelni z obowiązku składania oświadczeń lustracyjnych. Zdecydowano o tym niemal w ostatniej chwili. "Uczelnie czysto kościelne są wewnętrzną sprawą Kościoła i polityka personalna w tych uczelniach także, więc państwo nie może w tę sferę ingerować przez ustawę lustracyjną" - tłumaczył biskup Tadeusz Pieronek.
Również w ostatniej chwili IPN zdecydował, że zlustruje wykładowców-obcokrajowców. Nawet tych, którzy są w Polsce od niedawna. Mają się oni tłumaczyć z ewentualnej współpracy z obcymi służbami państw bloku komunistycznego - np. STASI czy KGB.
Los lustracji leży w rękach Trybunału Konstytucyjnego, do którego ustawę zaskarżyli Sojusz Lewicy demokratycznej i Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski. Lecz niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie Trybunał, to do jego wyroku prawo pozostaje prawem.