Wczorajsza nieoficjalna wizyta w Ministerstwie Zdrowia nie była pierwszą wizytą Religi podczas zwolnienia lekarskiego. Choroba wyłączyła go tylko z najbardziej gorącego czasu protestów pielęgniarek.

ANNA WOJCIECHOWSKA: Wraca pan do pracy w trudnym momencie.
ZBIGNIEW RELIGA*: Temperatura była wysoka, już kiedy musiałem odejść. Teraz rzeczywiście jeszcze wzrosła, ale ogólnie taka sytuacja nie jest dla mnie nowa.

Tyle że dziś już dziewiąty dzień mamy przed kancelarią premiera miasteczko namiotowe ze strajkującymi pielęgniarkami.

Tak, ale dziś jest spotkanie Jarosława Kaczyńskiego i wszystkich związków zawodowych. I mam nadzieję, że w piątek miasteczka nie będzie.

Naprawdę pan w to wierzy?
Trudno sobie wyobrazić, żeby miasteczko namiotowe było stałym obrazem Warszawy. Trzeba to skończyć. Jeżeli premier zaproponuje rozpoczęcie rozmów o wytyczeniu drogi wzrostu płac, to trwanie przy tym proteście będzie nieuzasadnione. A słowo premiera powinno być gwarancją. Na dzień dzisiejszy postulaty są nie do zrealizowania. Wszyscy muszą sobie zdać sprawę, że ich realizacja musi być rozłożona w czasie.

Problem w tym, że zamiast rozmów przez ostatnie dni obserwowaliśmy nakręcanie się spirali emocji, byliśmy świadkami dramatycznych scen. Czy tak musiało się stać? Czy rząd nie popełnił jednak błędu w podejściu do tego strajku?
Ta spirala zaczęła się nakręcać w momencie, kiedy pielęgniarki, które przyszły z petycją do kancelarii premiera, nie były zadowolone, że szef rządu wydelegował do rozmów z nimi pierwszego wicepremiera Przemysława Gosiewskiego. A przecież premier i prezydent nie są osobami, które negocjują bezpośrednio przy każdym strajku. Żądanie pielęgniarek: My nie będziemy rozmawiać z nikim, tylko z premierem - nie było uzasadnione. Natomiast odmowa w tych pierwszych dniach ze strony premiera była w pełni uzasadniona.

Ale czy kiedy pielęgniarki zdecydowały o okupacji budynku, upór Jarosława Kaczyńskiego i straszenie użyciem siły naprawdę były konieczne?
Premier mówił prawdę: okupacja była nielegalna, działał zgodnie z zasadą państwa prawa. Ale niewątpliwie był też w tym wszystkim czynnik czysto ludzki. Ja też współczułem tym pielęgniarkom, widziałem, że pani Gardias była bardzo zmęczona po wyjściu.

Trudno było spokojnie obserwować te wydarzenia siłą rzeczy z boku, w domu.
Musiałem robić wszystko, żeby dojść do jak najlepszej formy w jak najkrótszym czasie. Wyjście na cały dzień do kancelarii zawaliłoby moją rekonwalescencję. Rozum nakazywał: Religa, broń cię Panie Boże, nie rób tego, rzadko ci się to zdarza, ale w tej sytuacji musisz myśleć o sobie. Jeśli w ogóle chcesz wrócić do pracy jako minister, musisz mieć maksymalną wydolność, a nie udawać, że pracujesz.

Ale właśnie może panu, cieszącemu się dziś największym zaufaniem społecznym wśród polityków, udałoby się przełamać tę nieufność między rządem a pielęgniarkami.
To nie był czas, kiedy manifestujący chcieli rozmawiać z ministrem zdrowia. Oni domagali się premiera. Nie pojawiłem się też dlatego, bo uważałem, że w tej sytuacji byłaby to tylko manifestacja tego, jak ja osobiście jestem zaangażowany w tę sprawę. Moja obecność byłaby działaniem na pokaz. Wracam jednak w piątek i jestem gotów do boju w dzień i w noc. Rozumiem pielęgniarki, ale też musimy zaakceptować to, że ta sytuacja to efekt zaniedbań wszystkich rządów, dlatego śmieszą mnie te obecne krzyki opozycji. Dochodzimy do momentu, w którym trzeba te zaniedbania likwidować. Bez pieniędzy mówienie o jakichkolwiek reformach jest totalną bzdurą.

A podoba się panu pomysł premiera, by te pieniądze zdobywać przez zwiększenie podatków dla bogatych?
Będę forsował własną propozycję. Nakłady na opiekę zdrowotną ze środków publicznych powinny wynosić przynajmniej 6 proc. PKB. Nawet przy wprowadzeniu, jak proponowałem, dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, współpłacenia za usługi i tak będziemy dochodzić do tych 6 proc. przez wiele lat. Jedynym rozwiązaniem jest podniesienie składki zdrowotnej z obecnych 9 do 13-14 proc. I jest pytanie, jak tę składkę rozłożyć? Moje propozycje idą w kierunku tego, że jednak to budżet państwa musi wziąć na siebie główny ciężar. Dziś z naszych kieszeni pokrywamy 1,5 proc. składki. Po jej zwiększeniu obciążenie każdego obywatela wynosiłoby 2-2,5 proc. Zasadniczą część wzrostu składki pokrywałyby więc odpisy od podatków. A to oznaczałoby jednak przy zwiększonej składce zdrowotnej mniejsze przychody do budżetu. Taką propozycję chcę przedłożyć premierowi i wicepremier Zycie Gilowskiej.