"Kierownictwo mediów biesiaduje z władzą i redaguje teksty pod jej dyktando" - taki obraz wyłania się z relacji Kittla. Z tekstu bije kompletna desperacja i bezsilność. "Dlaczego nie mówimy głośno o wstrzymywaniu materiałów, manipulowaniu, przewalaniu tekstów, o promowaniu uzależnionych miernot? O tym, co czujemy, kiedy mówimy informatorom o ochronie źródeł, o zachowaniu tajemnicy zawodowej w firmie, w której kierownictwo popija aperitify z władzą, a bezpośredni zwierzchnicy płacą raty mafijnym lichwiarzom" - wzywa na alarm Kittel.
O co chodzi? "Nie wiem. On pisze o dziennikarzach śledczych, więc jak rozumiem, wypowiada się w imieniu jakieś szerszej grupy" - mówi DZIENNIKOWI redaktor naczelny gazety Paweł Lisicki. Kittel pisze rzeczywiście ogólnie o mediach. Swój wpis rozpoczyna jednak od wspomnień, jak dobrze kiedyś pracowało mu się w <Rzeczpospolitej>. Kończy zaś konkluzją, że te ideały niezależnego dziennikarstwa są przeszłością. "To jest formuła retoryczna. Gdyby się rzeczywiście źle czuł w "Rzeczpospolitej", to by odszedł. Jeśli w niej zostaje i pisze, to zakładam, że odnosi się to do innych mediów" - tłumaczy Lisicki. I zapewnia: "W <Rzeczpospolitej> z pewnością nie ma sytuacji tam opisanych".
Dziennikarze, którzy w ostatnim czasie odeszli z jego gazety, twierdzą jednak, że Kittel pisał też na podstawie własnych doświadczeń, które i oni mają. "Bertolda gryzie to, co się dzieje w redakcji" - mówi DZIENNIKOWI jeden z byłych już dziennikarzy "Rzeczpospolitej". Prosi o anonimowość, bo jeszcze nie załatwił wszystkich formalności z firmą. "Bertold napisał o sobie i o swoich kolegach. Widzi, jakie teksty powstają i jakie są puszczane, a jakie nie idą. Tajemnicą poliszynela jest to, że on dawno napisał duży, mocny tekst, który do tej pory leży. A że jego teksty to ładunki wybuchowe, które muszą być dokładnie sprawdzone, to redaktor nie powie mu wprost, że tekst nie pójdzie ze względu na przyjaźń z władzą. Powie, że coś tam jest niesprawdzone, coś niepotwierdzone. Sam też odczułem to na własnej skórze, dlatego już nie pracuję w tej gazecie".
Piotr Śmiłowicz, który odszedł wcześniej z "Rzepy" i dziś jest w "Newsweeku", rozumie rozgoryczenie Kittla. "Generalnie podpisuje się pod tym, co napisał Bertold. Nie ulega wątpliwości, że za Lisickiego <Rzeczpospolita> straciła na ideologizowaniu wszystkiego i upolitycznieniu. Sam odszedłem od razu z powodu linii politycznej. Nie miałem doświadczeń z ingerowaniem w teksty, ale wiem, że takie przypadki były" - mówi DZIENNIKOWI Śmiłowicz.
Wśród dziennikarzy najczęściej wskazuje się jako przykład krytyczny artykuł Jerzego Murawskiego o ministrze sprawiedliwości Zbigniewie Ziobrze. Redakcja go nie puściła i dziennikarz odszedł. O odejściu na razie nie mówi sam Kittel, choć od kilku tygodni krążą informacje, że szykuje się do przejścia do "Newsweeka". Wpis na blogu jako pożegnanie z redakcją odebrali też jego szefowie. "To draństwo! Jak chce odejść, nikt go nie zatrzymuje. Już nieraz mieliśmy takie wpisy dziennikarzy, którzy w ten sposób szukali sobie pretekstu do odejścia" - komentował na gorąco jeden z nich. Ale Kittel twierdzi, że na razie wypowiedzenia nie składa.
Tekst Bertolda Kittela z blogu na goldenline.pl
Jak prawie co dzień ostatnio jechałem kilkaset kilometrów, skądś, dokądś, to nieważne. Miałem trochę czasu na przemyślenia, cały weekend tak naprawdę, ale za kółkiem sobie wszystko poukładałem.
Przypomniałem sobie czasy, bardzo odległe, kiedy przyszedłem do "Rzepy". To dla tych, którzy nie wiedzą, było w ubiegłym wieku, konkretnie w dekadzie dziewiątej, w drugiej połowie dziewiątej dekady. Czyli dawno, tak dawno, że można zapomnieć. Ściągnęła mnie tam Anka Marszałek, ja kontestowałem w życiu Wołka, ona podpowiedziała, że mogę zastąpić Kasprowa, co było nadużyciem pewnie, bo Kasprów był brandem, a ja nie, ale co tam.
Zrobiliśmy masę fajnych rzeczy, jechaliśmy po bandzie na maksa, walczyliśmy z całym światem. Dla mnie "Rzepa" stała się całym światem, tak jak chyba dla wszystkich, którzy się w niej znaleźli.
Potem okazało się, że to, co robimy, to coś bardziej odpowiedzialnego. Ktoś stracił pracę, ktoś podał się do dymisji. Zaczęto mówić, że dziennikarstwo śledcze "Rzepy" jest wzorcem, punktem odniesienia.
Były lepsze i gorsze momenty (Anka, myślę, że tych dobrych było więcej), co cię nie zabije, to cię wzmocni. Zawsze staraliśmy się pozostawać wierni ideałom dziennikarstwa z najwyższej półki: dokładnego sprawdzania, ale walenia z bańki w słusznej sprawie. Robiliśmy to w poczuciu obrony praw najsłabszych: zwykłych ludzi, naszych czytelników. W to wierzyliśmy, nie w cytowalność, nie w dochody z reklam, nie nakład. Nie mówię, że nie popełnialiśmy błędów, ale czasem coś za bardzo chcieliśmy zrobić, bo nie byliśmy zimnymi technokratami. Ale nigdy, nigdy, nigdy nie zrobiliśmy niczego pod dyktando władzy ani kogokolwiek innego.
Dziś pytam siebie, gdzie są nasze ideały. Dlaczego dziennikarstwo stało sie zawodem prostytutki władzy? Dlaczego określenie "dziennikarz śledczy" staje się etykietką pudla warującego na progu sekretariatu ministra, czekającego na ochłap z rządowego biurka? Dlaczego praca w prorządowych mediach dla tak wielu ludzi staje się powodem nie do wstydu, ale do dumy? Dlaczego głównym osiągnięciem dziennikarzy staje się puszczenie w internecie często zmanipulowanej informacji wyłącznie w celu osiągnięcia cytowalności? Dlaczego nie mówimy głośno o wstrzymywaniu materiałów, manipulowaniu, przewalaniu tekstów, o promowaniu uzależnionych miernot? O tym, co czujemy, kiedy mówimy informatorom o ochronie źródeł, o zachowaniu tajemnicy zawodowej w firmie, w której kierownictwo popija aperitify z władzą, a bezpośredni zwierzchnicy płacą raty mafijnym lichwiarzom.
Patrzę na łamanie kręgosłupów świetnych reporterów. W gazetach, w telewizji, w radiu. Dziś każdy ma do zapłacenia hipotekę. Co miesiąc. Więc jak zetną tekst, nie puszczą materiału, to po prostu udaje, że to nic takiego, że im jeszcze pokaże, jak znajdzie robotę. A jak nie może znaleźć, to jest skazany. I idzie chlać z kolegami, narzeka, a potem idzie do roboty, której nienawidzi. To jest ludzkie, tak bardzo ludzkie, jak ludzkie musi być to, co robimy.
Większość z nas marzyła o tym, żeby być dziennikarzem. Ale z czasem zapomnieliśmy, o co tak naprawdę nam chodziło. Idziemy na łatwe kompromisy, dostając za to premie, wyższe limity na komórki, laptopy itp. Naprawdę jesteśmy dobrze opłacanymi marionetkami, które wiedzą, w co grają i się na to godzą.
Dla mnie i dla wielu ludzi "Rzeczpospolita" była czymś o wiele więcej niż ciągiem 14 liter. Była miejscem, gdzie żywe były ideały redaktora Fikusa, potem Łukasiewicza. Była czymś, co stanowiło wzór niezależnego dziennikarstwa i symbol polskiego dziennikarstwa śledczego.
Ktoś kiedyś powiedział, że sława trwa pięć minut. Niesława trwa o wiele dłużej...