Zaraz po decyzji PKW na formację Jarosława Kaczyńskiego rzucili się koalicjanci. Samoobrona zagroziła nawet wnioskiem o delegalizację PiS. Wiceprezes LPR Wojciech Wierzejski snuł z kolei spiskowy scenariusz, zgodnie z którym PiS dąży do przedterminowych wyborów, odkąd dowiedziało się o swoich kłopotach.
PKW wytknęła Prawu i Sprawiedliwości, że przyjmowała datki od firm i cudzoziemców. Ustawa o partiach politycznych jest bezwzględna: w takim przypadku nakazuje Państwowej Komisji Wyborczej odrzucenie sprawozdania partii, która nie zwróciła "nielegalnych" datków w terminie.
SLD naruszył inny artykuł ustawy o partiach. Sprzedał partyjne samochody za gotówkę - 21,5 tys. złotych. Kupił za to nowe auta, ale pieniądze nie przeszły przez konto bankowe. Ustawa mówi wprost: partia może gromadzić środki tylko w banku.
Ugrupowanie polityczne może nie wiedzieć, kto wpłaca pieniądze na jego konto. Ale jeśli robi to ktoś nieuprawniony, trzeba mu je odesłać w ciągu 30 dni. Jeśli się nie uda, kłopoty murowane. Teraz PiS i SLD może uratować tylko Sąd Najwyższy. Albo przedterminowe wybory. Gdyby odbyły się jesienią, problem by zniknął. Koniec kadencji oznacza bowiem koniec kary PKW. Ale gdyby wybory odbyły się w konstytucyjnym terminie, czyli za dwa lata, PiS straciłoby 48 mln zł, a SLD 25 mln subwencji.
To dlatego wiceprezes LPR Wojciech Wierzejski przekonuje, że PiS prze do przedterminowych wyborów. Ale jeszcze dalej idzie Samoobrona. Mateusz Piskorski zastanawia się, czy nieprawidłowości w finansach PiS nie są powodem złożenia wniosku o delegalizację tej formacji. Głośno zastanawiał się też, jaki obcy kapitał i jakie firmy finansowały koalicjanta.
Piskorski, snując swoje wątpliwości, prawdopodobnie nie zajrzał do uzasadnienia uchwały PKW. Wynika z niego, że na koncie PiS są trzy niezwrócone wpłaty od cudzoziemców na łączną kwotę... 1013 zł. A firmy? "Jeden z kandydatów miał piekarnię i zamiast z prywatnego konta, wpłacił na Fundusz Wyborczy datek z konta firmy" - tłumaczy rzecznik PiS Adam Bielan. Łącznie z firm na koncie PiS pozostało ponad 30 tys. zł.
I PiS i SLD mają nadzieję, że Sąd Najwyższy obali orzeczenie PKW. Obie partie będą się odwoływać. Na wszelki wypadek pocieszają ich ludowcy. PSL pięć lat temu straciło prawo do pobierania subwencji budżetowej przez trzy lata. "Nie jest to aż tak straszny wyrok. Partia nie przestaje istnieć" - uspokaja Marek Sawicki. Dodaje, że to były trudne lata, które PSL przetrwał tylko dzięki składkom działaczy. Zdaniem Sawickiego to brak subwencji spowodował gorszy wynik wyborczy Stronnictwa w 2005 roku. Tylko że PSL cierpiało za poważną winę - zamiast korzystać z konta Funduszu Wyborczego, ludowcy gromadzili i wydawali pieniądze z konta komitetu wyborczego.
PIOTR NISZTOR: Załóżmy, że Sąd Najwyższy podtrzyma decyzję Państwowej Komisji Wyborczej. Czy cofnięcie subwencji będzie dotyczyć tylko tej kadencji?
LESZEK BOSEK: Sankcja dotyczy tylko tej kadencji, w której partie źle się rozliczyły z pieniędzy. Dodatkową karą, choć nie tak dotkliwą, jest też obowiązek zwrócenia przez partie do Skarbu Państwa środków pozyskanych z naruszeniem ustawy. Chodzi tu jednak o drobne kwoty - kilkadziesiąt czy najwyżej kilkaset tysięcy złotych. Oczywiście drobne w porównaniu z sumą utraconych subwencji wynoszącej kilkadziesiąt milionów.
Kara jest dotkliwa. Czy partie mogą liczyć na złagodzenie tego orzeczenia przez sąd?
Prawo jest prawem. Nie można więc liczyć na żadne złagodzenie sankcji. Partie mogą się jednak tłumaczyć z pieniędzy zakwestionowanych przez PKW.
Czy to może dać im nadzieję na uniknięcie konsekwencji?
Moim zdaniem jest to niemożliwe. Jakakolwiek próba uniknięcia konsekwencji mogłaby skończyć się skandalem.
Leszek Bosek jest doktorem prawa konstytucyjnego z Uniwersytetu Warszawskiego