Oprócz żony wiceministra kultury Tomasza Merty w piątkowym spotkaniu z zespołem wzięli też udział: Andrzej Melak, brat przewodniczącego Komitetu Katyńskiego Stefana Melaka oraz Jerzy Mamontowicz i Irena Kazimierczuk - brat i siostra Bożeny Mamontowicz-Łojek, szefowej Polskiej Fundacji Katyńskiej i założycielki Federacji Rodzin Katyńskich.

Reklama

Przed rozpoczęciem spotkania z zespołem Merta, w towarzystwie Macierewicza, złożyła u marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny list, w którym Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 prosi marszałka o wyciągnięcie konsekwencji wobec Janusza Palikota (PO) za - jak napisano - znieważanie ofiar tragedii smoleńskiej i ich rodzin.

Palikot nie wziął udziału w posiedzeniu zespołu, choć wcześniej deklarował taka wolę, bo - jak tłumaczył w piątek - posiedzenie zespołu przeniesiono z godzin porannych na godz. 14.30, a on w tym czasie miał zaplanowaną wizytę w Chełmie. Macierewicz tłumaczył zaś, że spotkanie zespołu zostało opóźnione na prośbę rodzin ofiar.

Poseł PO złożył natomiast u marszałka Sejmu wniosek w sprawie swojego członkostwa w zespole, powstałym z inicjatywy PiS. W odpowiedzi na to prezydium zespołu przyjęło uchwałę, w której stwierdziło, że Palikot nie może być członkiem zespołu ds. katastrofy.



Tymczasem marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna jest zdania, że Palikot jest członkiem zespołu. W piątkowej rozmowie z dziennikarzami zapowiedział, że będzie jednak rozmawiał z Palikotem, by "jego zachowanie było przyzwoite, a nie hucpiarskie".

"Janusz Palikot jest członkiem zespołu, jak każdy parlamentarzysta, który zechce uczestniczyć w pracy zespołu. Osobną kwestią jest sposób jego zachowania. Mam nadzieję, że będzie zachowywał się przyzwoicie i będzie pracował na rzecz wyjaśnienia przyczyn katastrofy" - mówił Schetyna.

Reklama

Jak zaznaczył, traumatyczne doświadczenia rodzin ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu "to jedno", a "wiedza o całości postępowania to drugie". "Musimy zrobić wszystko, by wyjaśnić tę kwestię, by także rodziny miały pełną informację" - dodał marszałek Sejmu.

Przypomniał, że 3 sierpnia odbędzie się spotkanie Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta i prokuratorów prowadzących postępowanie w sprawie katastrofy z sejmową komisją sprawiedliwości i praw człowieka. Podkreślił, że "komisja i opinia publiczna dostaną pełną informację odnośnie zaawansowania śledztwa".

Na jego przebieg skarżyły się podczas piątkowego spotkania z zespołem rodziny ofiar katastrofy.



Magdalena Merta w swoim wystąpieniu dziękowała parlamentarzystom PiS za utworzenie zespołu i wolę zajęcia się sprawą smoleńską. "To, co dla nas państwo robicie, ma ogromną wagę i jesteśmy za to niezmiernie wdzięczni. Bardzo serdeczne Bóg zapłać" - podkreśliła.

Merta oceniła, że rodziny ofiar katastrofy "długi czas miały poważne powody do narzekania", jeśli chodzi o współpracę z prokuraturą wojskową.

Członkowie rodzin ofiar wyrażali nadzieję, że parlamentarny zespół pomoże w wyjaśnieniu sprawy. "Mam nadzieję, że zechcecie państwo być naszymi sojusznikami i będziecie nam pomagać w uzyskiwaniu dostępu do materiałów (śledztwa)" - powiedziała Merta.

Żona wiceministra mówiła np., że nie wie, kto identyfikował ciało jej męża, m.in. nie przedstawiono jej dokumentów identyfikacji zwłok. "Mamy dość duże wątpliwości co do właściwego przeprowadzenia identyfikacji" - zaznaczyła.

Jak podkreśliła, osoby, które identyfikowały zwłoki, nie musiały znać osób, które rozpoznawały. Jako przykład podała początkowo błędną identyfikację zwłok Przemysława Gosiewskiego.

Merta tłumaczyła, że jest to jeden z powodów, dla których część rodzin ofiar będzie domagała się przeprowadzenia ekshumacji. "Nie wszyscy wierzymy w prawidłowość identyfikacji, zaskakują nas relacje tych rodzin, które były w Moskwie i którym powiedziano, że Rosjanie nie honorują polskich próbek DNA i nie będą wykonywać żadnych testów" - zaznaczyła. Jak dodała, pobieranie próbek to był bardzo ciężki moment dla rodzin ofiar, a te próbki się do niczego nie przydały. "To szokujące" - podkreśliła.

Merta powiedziała, że rodziny ofiar chcą otrzymać dokumenty potwierdzające przeprowadzenie identyfikacji.



Mówiła też, że już w Polsce trumny z ciałami ofiar nie zostały otwarte, a zwłoki nie poddane sekcji w obecności polskich lekarzy i patomorfologów, co - w jej opinii - było złamaniem prawa. Jak mówiła, wielu rodzinom "wmawiano", że nie można dokonać otwarcia trumien.

"Tutaj można się posiłkować sprawą Stanisława Pyjasa, którego sekcja po tak wielu latach wyjaśniła okoliczności śmierci. Wierzymy, że w naszym wypadku może być podobnie" - oceniła Merta.

Zwróciła też uwagę, że wciąż na miejsce katastrofy nie pojechała ekipa polskich archeologów. Jak oceniła, taka grupa fachowców mogłaby znaleźć szczątki ciał i fragmentów rozbitego samolotu.

Jej zdaniem, sprawą bardzo zastanawiającą jest też fakt, że do Polski nie został jeszcze sprowadzony wrak TU-154. "Dlaczego nie ma woli przywiezienia go do Polski, dlaczego nie ma woli wyzbierania do ostatniej śrubki jego szczątków z miejsca katastrofy?" - pytała.

Merta zapowiedziała, że po zakończeniu śledztwa będzie chciała odzyskać ubranie męża. "To nawet nie jest pamiątka, to będzie relikwia. Liczę tu na państwa pomoc, gdyby były z tym jakieś trudności" - podkreśliła. Wspomniała o podnoszonych czasem argumentach sanitarno-epidemiologicznych. Jak mówiła, nie przemawiają one do niej, bo doskonale wie, że takie rzeczy jak ubrania można poddać odkażaniu.

"W relikwiarzu księdza Jerzego znajduje się fragment jego zakrwawionej koszuli, przekazany przez Mariannę Popiełuszko i ta zakrwawiona z górą od ćwierćwiecza koszula nie niesie żadnego zagrożenia sanitarnego i rzeczy naszych bliskich też nie będą takiego zagrożenia niosły" - mówiła.

Wyraziła nadzieję, że powstanie zespołu parlamentarnego ds. katastrofy sprawi, że współpraca rodzin ofiar z prokuraturą będzie się układać lepiej.



Andrzej Melak ubolewał w swoim wystąpieniu, że śledztwo w sprawie katastrofy zostało przekazane stronie rosyjskiej. "Jak rząd polski mógł zezwolić, by najważniejsze śledztwo w dziejach Polski (...) oddać bez żadnych oporów w ręce Rosji, wbrew wszelkim konwencjom i porozumieniom?" - pytał.

Melak opowiadał o procedurze identyfikacji zwłok swojego brata. Skarżył się m.in. na pracę rosyjskich urzędników, nadmierną biurokrację. Mówił też, że od samego początku przedstawiciele polskiego rządu zniechęcali rodziny ofiar do wyjazdu do Moskwy, twierdząc, że będzie to zbyt drastyczne przeżycie. On sam ostatecznie zdecydował się na wyjazd.

Relacjonując wydarzenia w Moskwie, Melak mówił, że już gdy dokonał identyfikacji ciała brata, nie chciano wydać mu jego aktu zgonu oraz rzeczy osobistych, argumentując, że ktoś inny rości pretensje do zwłok jego brata.

Jak mówił, następnego dnia spotkał tę osobę. Jak się okazało, był to syn jednego z generałów, ofiar katastrofy, który jednak podkreślał, że tylko przez moment myślał, że może być to ciało jego ojca, co jednak za chwilę zdementował w obecności urzędników.

"To oświadczy o tym, jak rzetelnie było prowadzone śledztwo i procedury od samego początku" - powiedział Melak. "To nas najgorzej boli, że prokuratura polska, która powinna nas bronić, absolutnie nie robi tego" - mówił.

Podkreślał też, że w Moskwie minister zdrowia Ewa Kopacz i szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski zapewniali rodziny ofiar, że sekcje zostały przeprowadzone w obecności polskich prokuratorów i patomorfologów. "Teraz okazuje się, że tak nie było, że to było kłamstwo" - mówił Melak.