Relacja Ewy Komorowskiej z tego, co działo się w Moskwie bezpośrednio po katastrofie, znacznie różni się od tego czym mówiono w czasie posiedzenia zespołu parlamentarnego. Wdowa wspominała słowa swoich synów, którzy polecieli do rosyjskiej stolicy identyfikować ciało ojca. Stwierdziła, że choć na miejscu rzeczywiście panował chaos, trudno mieć o to pretensje, bo wymiary tragedii były ogromne, a wszystko wydarzyło się niespodziewanie.
Komorowska mówiła, że bezpośrednią identyfikację ciała poprzedziła rozmowa na temat jej męża, a bliscy oglądali zwłoki dopiero, gdy była już pewność, że chodzi o członka ich rodziny. Stwierdziła, że nie zamierza domagać się ekshumacji. Według jej wiedzy, przed zamknięciem trumny zwłoki jej męża zostały sfotografowane. Przyznała jednak, że w niektórych trumnach złożono nie tyle ciała, co ich szczątki.
Wdowa po wiceszefie MON całkowicie nie zgadza się ze słowami Jarosława Kaczyńskiego i Joachima Brudzińskiego, którzy mieli pretensje do Donalda Tuska za to, że "obściskiwał się z Putinem gdy ciało prezydenta leżało "na błocie, w ruskiej trumnie". Podkreśliła, że gdy premier przyjechał na miejsce tragedii, wiele ciał wciąż było rozrzuconych na miejscu katastrofy. "W chwilach tak ogromnej tragedii, z taką traumą w sercu, można uściskać nawet wroga, choć nie sądzę, że Putin jest wrogiem" - mówiła w TVN24.
Komorowska nie zgadza się także ze stwierdzeniem, że katastrofa pod Smoleńskiem była zbrodnią. "W tej chwili się nie godzę, bo niczego nie wiemy. Jeśli kiedyś bym się zgodziła, to najpierw musiałabym poznać powód, a potem dowód. To był straszny tragiczny wypadek" - wyjaśniała. Chce, by dać czas prokuraturze na spokojną pracę. Wspominała o "odrobinie zaufania", która należy się śledczym. "Ja mam lej po bombie w sercu, a jestem gotowa czekać" - dodała.
Żona zmarłego wiceministra przyznała także, że nie chce ani pozostawienia krzyża przed Pałacem Prezydenckim, ani stawiania tam pomnika. Tłumaczyła, że jej zdaniem zmieniłoby to Pałac Prezydencki w "pałac Kaczyńskiego".