"Najwyższy czas, aby wspólnie podsumować to, co się stało po 10 kwietnia, jaki był bieg spraw publicznych. W jaki sposób polska racja stanu, samo dochodzenia wpływało na stan naszego państwa" - zaczął swe wystąpienie premier Tusk.

Reklama

Mówiąc o celach, jakie stanęły przed rządem po katastrofie pod Smoleńskiem, wyliczył zbieranie dowodów w sprawie wypadku i działania, które "umożliwiłyby wygranie prawdy". "Nie wszyscy w Polsce uznali, że te dwa cele są ważne" - mówił Tusk. "Już od pierwszych godzin po katastrofie smoleńskiej potęgowało się nie tylko moje, jak sądzę, wrażenie, że istnieją inne interesy polityczne" - stwierdził. Jako trzecie zadanie wymienił obowiązek dbania o to, by w Polsce "nie doszło do wstrząsu demokracji".

"Wiedzieliśmy dobrze, że partner, z jakim przyjdzie nam współpracować, jest ciągle tym samym partnerem, jakiego znamy z historii" - stwierdził premier, odnosząc się do współpracy z Rosją. Na sali rozległ się pomruk.

"Dla polskiego rządu zadanie było nie udowadnianie, jak trudnym partnerem jest Rosja, ale dbałość o wyjaśnienie sprawy. To zadanie w dużej mierze zakończyło się sukcesem" - stwierdził szef rządu. Dodał, że skompletowanie dokumentów, materiałów pozwoli na przygotowanie raportu, być może dla niektórych niewygodnego.

Reklama

Potem premier przeszedł do krytykowania opozycji za jej zarzuty pod adresem rządu i sposobu, w jaki podjęła się wyjaśniania przyczyn tragedii. "Któryś z polskich polityków mówi (do Rosjan - red.), jesteście winni, zorganizowaliście zamach, w związku z tym łaskawie zgódźcie się na to, że przejmiemy wszystkie elementy dochodzenia, żeby udowodnić, że jesteście zamachowcami" - ironizował. "Czy nieustannie podważanie wszystkiego, co robi rząd, ma na celu doprowadzenie do wyjaśnienia katastrofy, czy to gra polityczna" - pytał. Stwierdził, że katastrofa została wykorzystana do rozgrywek politycznych, od pierwszych dni po katastrofie.



Odnosząc się do raportu MAK i polskiej wersji przyczyn wypadku stwierdził, że dokument szykowany przez komisję Jerzego Millera przedstawia "bogatszą" wersję wydarzeń. Premier, przyjmując ton konfrontacyjny, pytał, "czy zadaniem polskiego państwa było zademonstrować, jak Polska jest złym partnerem", czy dbać o kompletowanie materiałów i dowodów.

Reklama

Donald Tusk mówił, że instytucje państwa i władze zdały egzamin po katastrofie pod Smoleńskiem, a stabilność demokracji została potwierdzona.

Szef rządu, podsumowując atmosferę polityczną w Polsce po 10 kwietnia, zadał całą serię pytań. "Czy w interesie Polski było podważanie procesu dochodzenia do prawdy?" - pytał.

Tusk przyznał, że polscy eksperci, w tym polski akredytowany przy MAK Edmund Klich, ostrzegali go, że po stronie rosyjskiej "będzie naturalna skłonność szukania niekompletnej, wygodnej prawdy". Stwierdził, że materiały zgromadzone przez stronę polską prezentują cały "kompleks przyczyn". Podkreślił, że rząd nie poprzestał na pojawiającej się "wygodnej prawdzie" o presji na pilotów, choć - jak dodał - jest to istotna przyczyna katastrofy. Stwierdził też, że nie chodziło o przedstawienie wyłącznie winy rosyjskiej. "Dla Polski potrzebna jest kompletna prawda, nawet jeżeli będzie uwierała różnych polityków i różne instytucje" - podkreślił.

Premier odniósł się także do skutków międzynarodowych katastrofy. "Sprawa wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej jest dla Polaków bardzo ważna, ale nie łudźmy się, że jest priorytetem dla wszystkich krajów na świecie" - mówił. Z sejmowej galerii słychać było okrzyki "zdrajca", "hańba". Część posłów powitała je oklaskami.



Donald Tusk podkreślił, że jednym z zadań rządu było niedopuszczenie, by polska pozycja międzynarodowa nie została narażona na szwank przez tych, którzy nie rozumieją polityki międzynarodowej. Zapewnił, że rząd nie dał się wciągnąć w logikę, która miała doprowadzić sprawę wyjaśniania katastrofy do wybuchu nowej "zimnej wojny z Rosją".

Premier odniósł się do marszów z pochodniami, organizowanych na Krakowskim Przedmieściu przez środowisku PiS. Stwierdził, że "nie oświetlą one tych źródeł" katastrofy, do których dotrzeć chcą "dziesiątki polskich przedstawicieli i funkcjonariuszy". "One mogą coś podpalić" - dodał. Po tych słowach w części sali rozległ się pomruk, inni posłowie zaczęli bić brawo.

Po wystąpieniu premiera burza oklasków mieszała się z okrzykami "hańba". Szef PiS Jarosław Kaczyński i przewodniczący klubu tej partii Mariusz Błaszczak, jeszcze przed rozpoczęciem wystąpienia szefa MSWiA, wyszli z sali.