Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował ten trwający od stycznia cywilny proces, w którym Czuma (dziś poseł PO i kandydat tej partii na następną kadencję parlamentu) domaga się 50 tys. zł na cel społeczny oraz przeprosin w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych m.in. za 17 artykułów o sprawie jego długów z okresu pobytu w USA oraz oceniających jego ministerialne urzędowanie.
Pełnomocnik "Polityki", który wyliczył, że żądane przeprosiny kosztowałyby tygodnik nawet 1,5 mln zł (co czyni je faktycznie niewykonalnymi) chce oddalenia pozwu. "Skala żądań jest próbą zastraszenia redakcji i przejawem tłumienia krytyki prasowej" - napisał w odpowiedzi na powództwo.
W poniedziałek sąd przesłuchał Janinę Paradowską, autorkę kilku tekstów i wpisów na blogu, w których wspominała o sprawach Czumy. Jak podkreśliła, jako komentator polityczny bazuje ona na ogólnie znanych informacjach prasowych, a z racji zajmowania się tematem od ponad 20 lat, ma też licznych informatorów nawet na stanowiskach rządowych, których wiedzy - jak powiedziała - już nie weryfikuje. Pytana o źródła swych informacji odparła, że po tylu latach ich nie pamięta, a poza tym musiałaby mieć zgodę tych osób, by ujawnić je przed sądem i pozostać wiarygodnym dziennikarzem.
Paradowska podtrzymała swe słowa z jednego z inkryminowanych artykułów, że "w rządzie zdano sobie sprawę, że nominacja Czumy na ministra to pomyłka". Pytana o inną publikację, w której napisała, że wraz z nowym ministrem w resorcie pojawił się jego syn Krzysztof, który miał wydawać dyspozycje ministerialnym urzędnikom - co dziennikarka nazwała nepotyzmem - Paradowska podtrzymała tę wypowiedź.
"Dla mnie fakt, że syn ministra, który nie był mianowany na żadne stanowisko, przyszedł do ministerstwa i zaczął wydawać różne dyspozycje, to forma nepotyzmu. Nawet jeśli jest się doradcą społecznym. Już mniejsze rzeczy były za nepotyzm uznawane" - powiedziała dziennikarka.
"Komu wydawałem dyspozycje" - zapytał świadka Krzysztof Czuma, który w procesie jest pełnomocnikiem ojca. "Nie wiem, to pan powinien wiedzieć. Ja słyszałam, że wielu osobom" - brzmiała odpowiedź. W rozmowie z PAP K. Czuma zapewnił, że nigdy takich dyspozycji nie wydawał.
W lutym 2009 r. "Polityka" napisała m.in., że w 2005 r., gdy Czuma ubiegał się o mandat posła z list PO, "oskarżenie" przeciw niemu w USA złożyła Colonial Credit Corporation. Korporacja zarzuciła mu, że naraził ją na stratę 7107 dolarów, bo robił zakupy, korzystając z karty kredytowej, ale jednocześnie zawiesił spłatę należności, a wezwania do zapłaty pozostały bez odpowiedzi. Ponadto według tygodnika także amerykański szpital "oskarżył" Czumę i jego żonę o uchylanie się od zapłaty 3 tys. dol. za usługi medyczne, a od 2002 r. do sądu zaczęły zgłaszać się instytucje finansowe w związku z niespłacanymi debetami na koncie.
Sam Czuma (ówczesny minister) mówił wtedy, że autorzy tych informacji chcą atakować nie tyle jego, ile premiera Donalda Tuska. Zapewniał, że długi spłacił. Jego syn Krzysztof, wówczas społeczny asystent ministra, mówił, że ojciec nie ma żadnych zobowiązań finansowych wynikających z wyroków w USA. Dodał, że ojciec przed powrotem z USA do Polski sprzedawał dom. "Amerykańskie prawo mówi, że w takiej transakcji obowiązkowo uczestniczy instytucja finansowa, która sprawdza, czy sprzedawca jest gdzieś zadłużony i - jeśli jest - od razu je ściąga i zwraca wierzycielom. Ojciec - gdyby miał długi - nawet by tych pieniędzy nie powąchał" - wyjaśniał K. Czuma.
Podkreślał, że żadna z opisywanych w tygodniku spraw nie była procesem karnym, lecz były to sprawy cywilne, jakich wiele w obrocie gospodarczym. "Niektóre - wbrew podanemu kontekstowi - ojciec wygrał, a w innych już doszło do rozliczenia się stron" - zapewnił. Dodał, że ojciec robił w USA program radiowy. "Były czasy, gdy wszystko szło dobrze i takie, gdy szło gorzej. Ale wszystko zostało uregulowane" - mówił.
Proces odroczono do lutego przyszłego roku. Mają wtedy zeznawać inni dziennikarze "Polityki": Jacek Żakowski, Mariusz Janicki i Wiesław Władyka.