W polskim parlamencie nieparlamentarne zachowania stają się normą. Z narastającym niesmakiem śledziliśmy, jak najpierw, w trakcie burzliwej debaty nad podniesieniem wieku emerytalnego, Jarosław Kaczyński z Januszem Palikotem obrzucali się inwektywami. I później, jak Stefan Niesiołowski z Platformy szarpał i obrażał dziennikarkę Ewę Stankiewicz.
Okazuje się jednak, że nawet w brytyjskim parlamencie – wskazywanym przy okazji wszelkich awantur jako wzór dobrych obyczajów – dochodzi do wykroczeń, a nawet przestępstw. I nie chodzi wcale o wykroczenia przeciw dobrym obyczajom. Brytyjski parlament opublikował niedawno listę wszystkich przestępstw, które popełniono na terenie Izby Gmin, Izby Lordów oraz pozostałych budynków parlamentarnych od początku zeszłego roku do końca marca obecnego. Spośród 101 zgłoszonych przestępstw najwięcej, bo aż 76, było kradzieży.
Złodzieje przywłaszczyli sobie rzeczy na łączną sumę 46 922 funtów i 55 pensów. Najczęściej ich łupem padały laptopy – było nawet kilka przypadków, że dwa czy trzy na raz – a także inne urządzenia elektroniczne, jak iPody, telefony komórkowe czy twarde dyski. Ale na liście skradzionych przedmiotów znajdują się i takie, które wprawiają w zdumienie. Z budynku, w którym mieszczą się biura posłów, skradziono egzemplarze Biblii o łącznej wartości 90 funtów, z Izby Lordów – dekorację kwiatową (250 funtów) i dwa srebrne dzbanki do herbaty, a z Izby Gmin m.in. szampana za 25 funtów, beczki z piwem (i to dwukrotnie) oraz... zestaw do łatania dziur w oponach rowerowych o wartości 5 funtów (przy innej okazji skradziono też rower).
Spośród innych przestępstw na uwagę zwracają: próba wejścia do parlamentu z imitacją broni, alarm bombowy, grożenie śmiercią oraz napaść wraz z pobiciem. Śmiercią grożono Davidowi Burrowsowi, po tym jak przeprowadził kampanię przeciw zrównaniu związków homoseksualnych z małżeństwem. Z kolei sprawcą napaści był laburzystowski poseł Eric Joyce. W lutym tego roku pijany zaatakował w parlamentarnym barze jednego z konserwatywnych posłów oraz swojego klubowego kolegę i dwie inne osoby, które próbowały go powstrzymać.
Reklama
Bójki w parlamencie są specjalnością zwłaszcza w Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, a także krajach postsowieckich. Dwa lata temu w Kijowie podczas debaty nad przedłużeniem stacjonowania Floty Czarnomorskiej na Ukrainie w użyciu były nie tylko pięści, lecz także jajka i gaz.
W historii III RP nie doszło jeszcze na sali sejmowej do rękoczynów, ale kilka razy było do tego blisko. W marcu 2010 r. Eugeniusz Kłopotek z PSL o mało nie pobił prezesa Krajowej Spółki Cukrowej. Posłowie powinni mieć jednak na uwadze, że górnej granicy przemocy w parlamencie nie ma. W 1966 r. podczas sesji parlamentu został zasztyletowany premier RPA Hendrik Verwoerd, zaś w 1999 r. w armeńskim Zgromadzeniu Narodowym zastrzeleni zostali z broni automatycznej premier Wazgen Sargsjan, przewodniczący izby i sześć innych osób. Sprawcami dowodził niejaki Nairi Hunanjan – zresztą były dziennikarz – który zarzucał premierowi, że doprowadza kraj do politycznej i gospodarczej ruiny.