Platforma podeptała Konstytucję i zasady demokracji - grzmiał PiS po ogłoszeniu wstępnych wyników niedzielnego referendum w Warszawie. Padły zarzuty o stosowanie białoruskich standardów i zapowiedź wyciągania dalszych konsekwencji wobec władz PO. Wygląda jednak na to, że z tego samego "paragrafu” politycy PiS będą musieli pociągać do odpowiedzialności także swoich członków.

Reklama

- Proszę państwa o nie branie udziału w referendum. Dla dobra gminy zostańcie w domu! - apelował w połowie sierpnia w czasie dożynek wójt Janowca pod Puławami, Tadeusz Kocoń. To postać PiS i samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu bardzo dobrze znana. Prezes PiS dwukrotnie odwiedzał jego gminę w związku z powodziową tragedią z 2010 roku.

Do bojkotu referendum wzywał nie tylko sam Kocoń. W tym samym tonie bronił wójta jego partyjny kolega z PiS, Krzysztof Szulowski: - Wójt Tadeusz Kocoń jest najlepszym, co mogło przytrafić się tej gminie w ciągu kilku ostatnich lat. Dlatego będę namawiał moich przyjaciół, aby do referendum nie poszli - cytuje przemówienie członka zarządu PiS powiatu puławskiego w czasie spotkania z mieszkańcami "Dziennik Wschodni". Sala ponoć zareagowała śmiechem. Ale zaraz podniosły się głosy sprzeciwu. Inicjatorzy referendum zarzucali obu panom łamanie świętych zasad demokracji.

O sprawie nie było jednak głośno, bo antyreferendalna kampania władz rozegrała się w niewielkiej miejscowości na Lubelszczyźnie i na czołówki ogólnopolskich mediów nie trafiła. Zwłaszcza, że mimo nawoływań do bojkotu, frekwencja dopisała. Wójt Janowca trzy tygodnie temu został odwołany.

Zupełnie inaczej było w Warszawie. Tutaj politycy PO z prezydentem i premierem na czele nawoływali warszawiaków, by do urn nie szli - bo to strata czasu i pieniędzy. Zwolennicy Hanny Gronkiewicz-Waltz tłumaczyli, że swoje niezadowolenie z rządów prezydent stolicy będzie przecież można już za rok okazać w czasie wyborów.

Co innego w Słupsku, gdzie rządzi kandydat lewicy. W tym samym czasie, gdy warszawskie koło partii wysyłało swoich członków na grzyby, w Słupsku przedstawiciele tej samej partii głosili skrajnie inne hasła.

Idź na referendum, zmień miasto - apeluje słupska Platforma. Do 27 października - kiedy to ma się odbyć referendum - przeciwnicy Macieja Kobylińskiego, reprezentującego SLD, będą na ulicach miasta gorąco namawiać mieszkańców do oddania głosu, podpierając się hasłami o obywatelskich przywilejach i zdobyczach demokracji.

Reklama

Przykładów hipokryzji partii rządzącej jest więcej. W sąsiadującym z Warszawą Żyrardowie lokalni działacze partii Tuska stosują z kolei metody sprawdzone w stolicy. - Na miejscu mieszkańców nie poszłabym głosować. Wycofałabym wniosek o referendum. Dałabym święty spokój, zaczekała rok i prezentowałabym ludziom inną wizję rozwoju miasta, by z tą wizją pójść do wyborów - tłumaczyła w RDC Julia Pitera. W Żyrardowie, gdzie od 2006 roku rządzi z ramienia PO Andrzej Wilk, wybory odbędą się w najbliższą niedzielę.

Ale nie tylko PiS i PO mają za uszami. We Włocławku reprezentujący prezydenta miasta Andrzeja Pałuckiego działacze SLD na oficjalnej stronie piszą: Jeżeli troszczysz się o swoje miasto, jeżeli zależy ci, aby Włocławek nadal się rozwijał i kontynuował swoją strategię rozwoju 27 października udziel poparcia prezydentowi Pałuckiemu i nie idź na referendum!!! Do referendum we Włocławku pozostały niecałe dwa tygodnie.

Podobna odezwa burmistrza Ornety, Ireneusza Popiela (bezpartyjny), zaprowadziła przed sąd. Przed wrześniowym referendum Sąd Okręgowy w Olsztynie zakazał mu rozpowszechniania ulotki "Nie idź na referendum" wzywającej do bojkotu. Sąd burmistrzowi paluszkiem pogroził, ale on sam stanowisko zachował. Do urn w Ornecie poszła zaledwie garstka mieszkańców.

Podobne przykłady można by mnożyć. Urzędujący włodarze bez względu na to, jakie barwy polityczne noszą, w walce o stołek nie cofną się przed niczym. Ich partyjni wodzowie przymykają na to oko. A potem płaczą, że obywateli mamy leniwych, demokracją znudzonych, którzy zamiast ruszyć się z fotela i iść na wybory, wolą głosować w domowym zaciszu. Pilotem od telewizora...