Mirosław Karapyta, były działacz PSL i marszałek województwa podkarpackiego, nie poddaje si. Mimo 10 prokuratorskich zarzutów - m.in gwałtu, korupcji i oszustw - postanowił wrócić do gry i wstąpić do SLD. W nim jest potencjał, jest znany, zasłużony. W ostatnich wyborach głosowało na niego około 20 tys. wyborców. Nie wszyscy się od niego odwrócili tylko dlatego, że ma prokuratorskie zarzuty - mówią "Gazecie Wyborczej" politycy Sojuszu i nie wykluczą, że władze wojewódzkie zdecydują się na przyjęcie Karapyty.
Uważają też, że zarzuty są wyssane z palca. Wiem, jak działa prokuratura w Polsce. Głośna sprawa Sawickiej zakończyła się uniewinnieniem, podobnie Weroniki Marczuk, widzimy też, co wyprawiał agent Tomek. Gdyby te zarzuty były mocne, to siedziałby za kratkami, a śledztwo byłoby zakończone. Dopóki nikt nie został skazany, to jest czysty. Łatwo człowieka zniszczyć. Karapytę zniszczono, zniszczono jego rodzinę. Jako jedyni w sejmiku zachowywaliśmy daleko idący dystans do tych zarzutów - tłumaczy "Gazecie Wyborczej" Bronisław Tofil, szef klubu SLD w podkarpackim Sejmiku.
Co na plany lewicy mówi PO? Tego, że Mirek Karapyta chce współpracować z grupą radnych, nie oceniam źle. Łatwiej w klubie lobbować o pewne sprawy dla swojego regionu. Ze strony prokuratury można byłoby się spodziewać szybszego działania. Śledztwo trwa dosyć długo. Jeżeli ktoś nie przyznaje się do winy, a nie ma wyroku, to jest niewinny - stwierdza Sławomir Miklicz, szef klubu PO. Dodaje też, że wiedza Karapyty o działalności samorządowej jest bezcenna i nie można jej zignorować.