Andrzej Duda chodził do szkoły podstawowej, która była pod kuratelą Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. W efekcie, jak wspomina jego kolega z klasy Marcin Kedryna, szkoła była poligonem doświadczalnym dla programowych nowinek. Ale ani Andrzej Duda, ani większość jego klasowych kolegów i koleżanek nie mieli problemów z nauką. Przeciwnie, Duda uczył się bardzo dobrze, był wręcz prymusem. W szkole zaangażował się w harcerstwo, należał do zastępu Orląt i to właśnie w harcerstwie ujawniły się jego pierwsze zdolności przywódcze. – To widać: albo ktoś je ma, albo nie, on miał i dlatego został drużynowym – ocenia Wojciech Kolarski, jego obecny współpracownik, który poznał go wtedy. Związki z kolegami z zastępu przetrwały do dziś, co roku mają nawet swoje spotkania.
Na wakacje razem z rodzicami jeździł do Poronina. – Ostatnio okazało się, że Kancelarię Prezydenta skonstruowała jedna góralka, bo dogadaliśmy się, że od lat 80. rodziny Dudów, Szczerskich i Kwiatkowskich jeździły na wakacje do tej samej gaździny – żartuje Krzysztof Szczerski, który ma być prezydenckim ministrem. To w szkolnych czasach przylgnęło do niego przezwisko „Duduś”, jak do bohatera popularnego w tych czasach serialu „Podróż za jeden uśmiech”. Ale w przeciwieństwie do filmowej postaci, choć był prymusem, to jednocześnie nie był życiowym fajtłapą. Przeciwnie, już w starszym wieku na przełomie studiów nie stronił od imprez, także wtedy zaczął palić. – Był wodzirejem – mówi jeden z jego znajomych z tamtych lat. Choć inny zastrzega, że stało się to już po rozbracie z harcerstwem w ostatniej klasie liceum.
Na studiach prawniczych aktywność towarzyska Dudy osłabła. Prawo to kierunek, na którym nie ma zbyt wiele czasu na typowe studenckie życie, podkreśla jeden ze znajomych prezydenta. Na uczelni podobnie jak w szkole okazał się bardzo pojętnym słuchaczem, o czym świadczy chociażby fakt, że po skończeniu studiów otrzymał propozycję asystentury i formalnie na Uniwersytecie Jagiellońskim zatrudniony jest dziś. W 2005 roku doktoryzował się (jego rozprawa „Interes prawny w polskim prawie administracyjnym” została wydana drukiem w 2008 roku). – Cały czas myślał o pracy na uczelni jako naukowiec prawnik, jest z rodziny profesorskiej i dla niego to było oczywiste – wspomina Marcin Kedryna.
Legalista perfekcjonista
Niedługo po doktoracie okazało się jednak, że trafi do polityki. Na początku w roli eksperta. Arkadiusz Mularczyk szukał prawnika, który pomoże PiS-owi przygotować projekt ustawy lustracyjnej. – Jeden z kolegów polecił mi swojego znajomego i w ten sposób „Duduś” zajął się projektem ustawy – opowiada Mularczyk. A choć Sejm w kadencji 2005–2007 był ostro podzielony, to akurat na początku w tej sprawie zawiązała się szeroka koalicji PO-PiS-LPR z udziałem Samoobrony i PSL. Rolą Dudy było przełożenie politycznych pomysłów dotyczących lustracji na język prawa. Propozycja Dudy stała się podstawą do ustawy, którą przyjął w końcu Sejm. W znaczący sposób rozszerzała ona zakres lustracji. Sporą część ustawy uchylił później Trybunał Konstytucyjny, kwestionując np. lustrację ogółu naukowców czy dziennikarzy. Praca nad ustawą stała się dla Dudy przepustką do kariery rządowej. Zbigniew Ziobro, gdy został ministrem sprawiedliwości, zaproponował ekspertowi sejmowej komisji stanowisko zastępcy w swoim resorcie. – Był o to pytany na jednym ze spotkań towarzyskich. PiS-owski minister w antypisowskim krakowskim towarzystwie. Odpowiedział, że dostał zadanie do wykonania i musi wyjść wyzwaniu naprzeciw. Polska go wzywa. To brzmi górnolotnie, ale to było szczere i pasujące do niego – zapewnia Marcin Kedryna.
Został podsekretarzem stanu. – Pracowity, sumienny. Czytał dużo dokumentów, szybko się zapoznawał z faktami i opiniami, ma fotograficzną pamięć, co pozwala mu błyskawicznie i precyzyjnie przekazywać rozpoznane sprawy. Dobrze wypadał w Sejmie i Senacie. A w Senacie to niełatwe, bo idąc tam, często czuliśmy się jak przed egzaminem. Wielu senatorów to osoby bardzo dobrze wykształcone, nie ma też pomocy ze strony dyrektora departamentu, tylko trzeba osobiście wykazać się znajomością z danej dziedziny prawa. On zawsze wypadał świetnie – opowiada z kolei koleżanka z resortu Beata Kempa. Ale choć resort sprawiedliwości był z punktu widzenia PiS jednym z najważniejszych, akurat Andrzej Duda nie był na frontowym odcinku. Zajmował się współpracą z Sejmem i miał zacząć proces informatyzacji wymiaru sprawiedliwości. Jednak w przeciwieństwie do swojego szefa, koledzy z rządu postrzegali go raczej jako eksperta i kompetentnego urzędnika, a nie polityka.
Podobnie jak w szkole i na studiach, znów okazał się prymusem. To nie przesada, tego sformułowania w rozmowie z nami użyło dwóch wiceministrów z innych resortów, którzy mieli okazję spotykać się z nim na obradach Komitetu Stałego. – Obrady prowadził Gosiewski, Duda był zawsze przygotowany, pełny profesjonalizm – opowiada jeden z ówczesnych wiceministrów w rządzie PiS. Przy okazji był legalistą. Jeden z jego znajomych zadzwonił, opowiadając o sprawie, która go oburzała i która mogła sugerować złamanie prawa. Duda zapytał: – Dlaczego mi to mówisz, będę musiał z tego zrobić notatkę. I zrobił ją, po czym miałem potem spotkanie z prokuratorem – wspomina znajomy prezydenta. Duda jako funkcjonariusz publiczny miał obowiązek zgłosić podejrzenie popełniania przestępstwa.
Pierwsza próba wejścia Dudy do parlamentu zakończyła się fiaskiem. W wyborach w 2007 roku startując z listy PiS, nie zdobył mandatu. Ale wkrótce potem trafił do Pałacu Prezydenckiego. Został podsekretarzem stanu odpowiedzialnym za kwestie prawne w kancelarii. Na początku miał dosyć ciężko. – Michał Kamiński był wściekły, gdy Duda objął nominację, bo był wówczas człowiekiem Ziobry. Kamiński nie przyszedł nawet na wręczenie nominacji Dudzie, siedział wtedy w swoim gabinecie. Michał nie znosił się z Ziobrą i uznał, że ta nominacja to złośliwość prezydenta wobec jego osoby – tłumaczy osoba pracująca wówczas w pałacu. – Dudzie przez Kamińskiego było dużo trudniej w kancelarii niż w ministerstwie – dodaje znajomy prezydenta. Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy Michał Kamiński został europosłem. Wtedy notowania Dudy u prezydenta wzrosły. Mimo że był związany ze Zbigniewem Ziobrą, wszedł do ścisłego zasobu kadrowego Lecha Kaczyńskiego.
Z urzędnika polityk
Kolejną cezurą w życiu Andrzeja Dudy okazał się 10 kwietnia 2010 r. Po katastrofie smoleńskiej doszło między nim a Bronisławem Komorowskim, ówczesnym marszałkiem Sejmu, do sporu w sprawie przejęcia obowiązków głowy państwa po śmierci urzędującego prezydenta. Duda sprzeciwiał się temu, dopóki śmierć prezydenta nie zostanie oficjalnie potwierdzona. Jak podkreślają osoby z jego otoczenia, do głosu doszła wówczas natura legalisty. W katastrofie oprócz prezydenta i jego małżonki zginęło wiele osób z kancelarii, z którymi Andrzej Duda był związany. Tego dnia był w domu Władysława Stasiaka, by przekazać kondolencje żonie. Kilka dni później poleciał do Rosji, by sprowadzić zwłoki śp. Marii Kaczyńskiej. Potem zaangażował się w pochówek prezydenta na Wawelu i razem z innymi ministrami w kancelarii złożył rezygnację, gdy PKW ogłosiła oficjalne wyniki wyborów, w których wygrał Bronisław Komorowski.
Duda przestał być urzędnikiem, a został politykiem. Zaczął od startu w wyborach na prezydenta Krakowa z rekomendacji PiS. Jacka Majchrowskiego nie pokonał, ale został radnym. Potem jego kariera zaczęła się toczyć szybciej. Rok później został posłem PiS z najlepszym wynikiem w Krakowie i zaraz potem musiał dokonać wyboru. Tuż po wyborach Komitet Polityczny PiS wyrzucił z partii Zbigniewa Ziobrę, Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego, w efekcie grupa posłów opuściła PiS i założyła Solidarną Polskę. Duda miał dylemat – musiał wybierać między osobami, które wciągnęły go polityki, a partią. – Powiedział, że jest lojalny wobec Lecha Kaczyńskiego – opowiada współpracownik Dudy. Przy okazji to pokazało jeszcze jedną cechę obecnego prezydenta, jego decyzyjność. Choć miał dylemat, to decyzję podjął. – Jest taka historia z liceum. Andrzej miał jakiś kłopot z łaciną i zamiast problem rozwiązać, ustawiał się bokiem, np. nie zdążył przyjść, czyli unikał rozstrzygnięcia. Wtedy odbyła się ostatnia rozmowa na ostro między synem i ojcem. Ojciec mu wytłumaczył, że jedyna rzecz, jakiej nie może robić, to unikać decyzji. Może się pomylić, ale nie może uchylać – przytacza anegdotę Kedryna.
Ale efektem decyzji o zostaniu w PiS było także to, że jego znaczenie publiczne zaczęło rosnąć. Został rzecznikiem PiS, potem dostał się do europarlamentu i już wówczas było widać, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to pobyt Dudy w Brukseli nie potrwa długo, czego on sam miał świadomość. Wszelkie awanse były efektem jego pracowitości i okoliczności: z Ziobrą z partii zniknęła grupa młodych znanych polityków, a ci, którzy zostali, jak Adam Hofman, ostatecznie wpadli w kłopoty. Na tym tle on, spokojny i pracowity, robił karierę. – Na pewno nie jest politycznym graczem w sensie zdolności do budowania intryg – zastrzega jeden z posłów PiS.
Zawsze pomoże, o każdej porze
Ów spokój dla wszystkich, którzy szukają bardziej pikantnych szczegółów z życia prezydenta, jest zabójczy. Nie towarzyszą mu skandale, trudno nawet znaleźć więcej niż kilka i to łagodnych anegdot na jego temat. Posłowie, którzy nie znają go bliżej, mają go wręcz na nieco nudnego. Z kolei bliżsi znajomi zapewniają o jego poczuciu humoru. – Opowiada dowcipy najlepiej w PiS – zapewnia Beata Kempa, ale niestety nie pamięta żadnego z nich. – Ma dystans do siebie. Jak został wybrany i miał spotkanie w gronie bliskich znajomych, po tym jak usłyszał peany na swoją cześć, powiedział, że jeśli zauważą objawy oderwania czy zadęcia, to natychmiast mają mu to przekazać – uśmiecha się Wojciech Kolarski.
Inne cechy, które są jego atutami, to otwartość i wrażliwość. Szef jego biura pamięta, jak kiedyś w momencie zamykania biura przyszedł do Andrzeja Dudy starszy człowiek, który chciał się z nim widzieć. Poseł przyjął go i poszedł z nim do apteki, by wykupić mu okulary z recepty. Są też inne relacje: jako nastolatek miał znaleźć w zaspie śpiącego człowieka, odniósł go do domu. – To się wydaje tak cukierkowe, że aż nierzeczywiste, ale jest osobą przejmującą się losem innych i zawsze chętną do pomocy – zauważa jeden ze współpracowników. Pośrednio potwierdza to Anna Grodzka, z którą Duda współpracował w krakowskim Okrągłym Stole Mieszkaniowym, pomagającym mieszkańcom eksmitowanym z prywatyzowanych kamienic.
Kiedy Andrzej Duda wystartował w wyborach, PiS nie liczył na zwycięstwo, chodziło głównie o dobry wynik przed wyborami parlamentarnymi. – Nie był przygnieciony ani euforią, ani obawą przed porażką. Miał świadomość, jaki jest punkt startu, chciał zrobić wszystko, by osiągnąć jak najwięcej. Wystartował, by wygrać. Nie kalkulował, tylko mówiąc kolokwialnie, gryzł trawę – mówi Wojciech Kolarski. Okazało się, że to skuteczna strategia. – Pięć lat temu był radnym, potem posłem, później europosłem, teraz będzie prezydentem. Strach pomyśleć, co będzie po 5 latach prezydentury – śmieje się Arkadiusz Mularczyk.