Zdaniem byłego wiceministra obrony narodowej dr. hab. nauk wojskowych Romualda Szeremietiewa rosyjsko-białoruskie ćwiczenia Zapad-2017 należy oceniać w kontekście innych zdarzeń na Wschodzie. "Jak wiadomo Rosja od pewnego czasu zaczęła przy pomocy sił zbrojnych realizować ważne cele w swojej polityce zagranicznej. Skoro prowadzi intensywne ćwiczenia swojego wojska, gdy wiadomo, że wojsko ćwiczy po to, żeby prowadzić wojnę, a Rosjanie są zainteresowani kierunkiem zachodnim, to nic dziwnego, że pojawiają się obawy" - przyznał.
Szeremietiew zwrócił uwagę na to, że od pewnego czasu Rosjanie prowadzą bardzo intensywne ćwiczenia swoich sił zbrojnych, czego - jak stwierdził - "często nie dostrzegamy". - Ćwiczą różnego rodzaju operacje wojskowe, a więc nie tylko ofensywne działania, ale przerzuty na duże odległości żołnierzy i sprzętu, różnego rodzaju operacje logistyczne i to się dzieje na dużych terenach - wyjaśnił. Dodał, że choć ćwiczenia różnych jednostek mają inne kryptonimy, to odbywają się w tym samym czasie i w sumie w takich manewrach bierze udział wiele tysięcy żołnierzy.
To jest po prostu sposób na utrzymywanie sił zbrojnych w pełnej gotowości bojowej, w zdolności do prowadzenia działań - zapewnił.
Rozmówca PAP powiedział, że natowskie manewry należy uznać za znacznie skromniejsze. - Co różni ćwiczenia państw natowskich od rosyjskich, to że jeżeli idzie o stronę natowską, mamy przejrzystość, mamy pewność, jaka liczba żołnierzy uczestniczy, jaki jest rodzaj ćwiczeń, co jest ćwiczone. Na ćwiczenia zaprasza się zwykle obserwatorów z zagranicy - dodał. Jego zdaniem inaczej jest w przypadku Rosji, która, jak twierdzi, ukrywa rzeczywistą liczbę ćwiczących żołnierzy. - Po drugie, co najmniej niechętnie zaprasza obserwatorów, nie dopuszcza ich do scenariuszy ćwiczeń, z więc nie wiemy, co na dobrą sprawę Rosjanie ćwiczą, a po jakimś czasie dowiadujemy się na przykład, że ćwiczono zrzucanie bomby atomowej na Warszawę - stwierdził.
Romuald Szeremietiew pytany o potencjał rosyjskich sił zbrojnych na zachodzie kraju, przyznał, że dokonując takiej oceny trzeba wziąć pod uwagę ewentualny propagandowy wydźwięk dostępnych informacji. - Przecież Rosja nie jest państwem najsilniejszym gospodarczo. Wiadomo, że nie jest to państwo, które ma jakieś ogromne możliwości, również jeśli chodzi o technologię i w związku z tym powstaje pytanie, czy to się odbije jakoś na stanie armii - zauważył. Podkreślił jednak, że biorąc pod uwagę samą wielkość rosyjskiej armii i liczbę jednostek biorących udział w ćwiczeniach, to potencjał ten należy uznać za poważny.
Szeremietiew zauważył, że przez manewry Rosji i Białorusi może czuć się zastraszona przede wszystkim Ukraina, będąca - jak określił - "w stanie wojny pełzającej" z Federacją Rosyjską. Podkreślił też, że Ukraina nie należy do NATO, a to jego zdaniem daje Rosji większą swobodę działania wobec sąsiada.
Mimo że Litwa, Łotwa i Estonia należą do NATO, to na terenie tych republik nadbałtyckich istnieje bardzo duża obawa tego, że może dojść do interwencji rosyjskiej na ich terenie - dodał. Były wiceminister obrony narodowej przypomniał, że wśród społeczeństw Łotwy i Estonii dużą grupę stanowią Rosjanie. - Nawet uruchomienie jakichś "zielonych ludzików" byłoby tutaj jak sądzę możliwe - stwierdził.
Białoruś na razie jest terenem, na którym ćwiczą Rosjanie, ale może stać się terenem, na którym Rosjanie nie tylko ćwiczą, ale i zostaną - ocenił. - Pojawia się pytanie: czy jeżeliby Rosjanie, którzy przyjadą na ćwiczenia, nie chcieli wyjechać i zostali, to co Alaksandr Łukaszenka może zrobić? - zastanawiał się Szeremietiew.
W jego opinii taka sytuacja stanowiłaby dla Polski bardzo poważny problem. - Pojawia się komponent rosyjski bezpośrednio przy naszych granicach, a nie tak, jak jest dotychczas – tylko przez Białoruś, która jest sojusznikiem Rosji, ale chyba nie do końca pewnym - ocenił.