Procedura zakupu samolotów F-35 wchodzi w decydującą fazę. – Wysłaliśmy LOR, a więc zapytanie ofertowe do naszych partnerów ze Stanów Zjednoczonych w sprawie 32 samolotów wielozadaniowych F-35 A. To jest zadanie, które traktuję priorytetowo. Zależy mi na tym, aby postsowiecki sprzęt w lotnictwie został zastąpiony przez najnowocześniejszy – mówił niedawno minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. LOR oznacza, że teraz piłka jest po stronie Amerykanów. Na sprzedaż sprzętu zgodę musi wyrazić Kongres. Nie wiadomo, czy wydarzy się to jeszcze przed wakacjami, ale przy tej okazji poznamy maksymalną cenę zakupu. Jednak nie należy się do niej przywiązywać, gdyż w praktyce jest ona zwyczajowo znacznie niższa. Później administracja amerykańska przyśle nam ofertę, nad którą będzie można pracować, wprowadzać zmiany (m.in. rezygnować z części samolotów) i ostatecznie podpisać umowę.
Wydaje się jednak, że szanse na to, by podpisać ją w czasie planowanej wizyty prezydenta Donalda Trumpa w Polsce 1 września, są minimalne. – Nie zdziwiłbym się, gdy podpiszemy wówczas jakiś list intencyjny. Tak jak to już wcześniej było robione – mówi DGP jeden z wysokich rangą wojskowych. Listy intencyjne mają jednak to do siebie, że wcale nie muszą się przełożyć na konkretny zakup. A po wyborach do Sejmu i deklaracji Amerykanów dotyczącej tego, w jaki sposób zwiększą zaangażowanie militarne w Polsce, zapał w polskim resorcie obrony do tak dużego zakupu może nieco spaść.
Jeśli jednak dojdzie on do skutku, to nabytek ten będzie miał konsekwencje na różnych poziomach. Samoloty F-35 radykalnie zwiększą polskie zdolności bojowe. Te maszyny są trudne do wykrycia dla przeciwnika i roztropnie użyte mogą zapewnić dużą przewagę na polu walki. I to mimo głosów krytyki, że nie będziemy w stanie wykorzystać wszystkich jego możliwości. W tym wypadku zresztą trudno winić samą maszynę – to wynika raczej z nieprzygotowania reszty uzbrojenia w wojsku do współpracy z tak nowoczesnym sprzętem jak F-35.
Niestety doświadczenia historyczne pokazują, że tak duże programy modernizacyjne… znacznie spowalniają inne zakupy. Doskonałym przykładem jest choćby program obrony polskiego nieba średniego zasięgu – Wisła, czyli zakup systemu Patriot, którego pierwsza faza (kupno dwóch z ośmiu baterii i dużej części pocisków) kosztuje netto prawie 17 mld zł.
Opóźnienia w innych zakupach wynikają m.in. z tego, że Wisła kupowana jest w ramach procedury Foreign Military Sales, czyli od amerykańskiego rządu. To oznacza, że praktycznie w dowolnym momencie możemy wydać na patrioty dodatkowe pieniądze, których nie udało się przeznaczyć na inne programy. Na koniec ubiegłego roku był to dodatkowo prawie miliard złotych. Świadomość, że i tak zrealizujemy budżet, oznacza mniejszą mobilizację wojskowych urzędników w innych programach. Z drugiej strony staje się coraz bardziej prawdopodobne – nawet dla rządzących, że nie stać nas na wszystko. Wydaje się, że jednym z gwoździ do trumny programu zakupu okrętów podwodnych był właśnie wydatek na system Patriot.
Teraz druga, droższa faza Wisły najpewniej stanie się ofiarą zakupu samolotów F-35, czyli programu Harpia. Szacunkowy koszt 32 takich statków (w wersji, która pojawiła się w resorcie obrony) to prawie 30 mld zł. A nie obejmuje on rozbudowy infrastruktury, którą mamy przygotowaną pod wychodzące wkrótce ze służby Migi 29, czy najbardziej obecnie nowoczesne w naszym wojsku F16. Nawet jeśli na początek (co jest bardzo prawdopodobne) kupimy 16 samolotów F-35, koszty i tak będą duże.
Patrząc na plany obecnego kierownictwa MON, widać, że w najbliższym czasie nie jest również planowana budowa nowych okrętów. I to mimo rytualnych zapowiedzi ministra Błaszczaka, że z niczego nie rezygnujemy. Potencjalną ofiarą Harpii może też paść Kruk, czyli program zakupu śmigłowców bojowych. Obecne kierownictwo kupiło dwa razy po cztery sztuki śmigłowców, ale potrzeby wojska są znacznie większe. Niejasna jest także przyszłość choćby kontynuacji programu Rak, czyli zakupu samobieżnych moździerzy, które są produkowane przez Polską Grupę Zbrojeniową.
Zakup F-35 to dla PGZ zła wiadomość. – Złożyliśmy nasze propozycje, gdzie moglibyśmy współpracować, ale tak naprawdę nie liczymy na nic – mówi DGP jeden z członków zarządu firmy. Pojawiające się w mediach sformułowania, że w związku z ochłodzeniem na linii USA – Turcja i brakiem jasności, czy Stany zgodzą się na sprzedaż F-35 temu państwu, "mamy szansę na przejęcie części tureckiego zaangażowania przemysłowego w program" nie mają oparcia w rzeczywistości. Przy obsłudze tych samolotów możemy liczyć na takie kwestie jak np. pompowanie kół.
Będzie to problematyczne dla zakładów, które teraz obsługują Mig-29, bo nagle zostaną bez zamówień od MON. Jeśli do tego dojdzie dalsze odsuwanie w czasie decyzji o programie Narew, to może się okazać, że Harpia mimo że wzmocni nasze zdolności bojowe, dla państwowej zbrojeniówki będzie bardzo niebezpiecznym drapieżnikiem.