Kłamcy, wszędzie kłamcy albo złodzieje
Najpierw porzućmy antydemokratyczne mity. Jednym z nich jest ten dotyczący frekwencji wyborczej – że im wyższa, tym lepiej dla demokracji, bo sygnalizuje wzmożoną troskę obywateli o los państwa. Choć troska może motywować wyborców, przynajmniej w ich własnym mniemaniu, to koniec końców w obecnym systemie i tak zagłosują oni na niekompetentnych, a często i skorumpowanych krętaczy. Włosi na przykład trzykrotnie wybierali partię pewnego niezbyt uczciwego bon vivanta przy frekwencji przekraczającej 80 proc. Na zastrzeżenie, że we Włoszech istnieje przymus wyborczy, odpowiedź brzmi: nikt go nie egzekwuje.
Że dramatyzuję? Z demokracją nie jest tak źle? Jasne, świat się nie wali. Ale tylko głupiec albo podpalacz bije na alarm, gdy dom już spłonął. I nie chodzi mi o falę populizmu, bo to tylko jedna z twarzy kakistokracji, a ja nie chcę być kolejnym nudnym elitarystą. Zresztą sam zabrzmię jak populista, gdy napiszę, że światem rządzą kłamcy. Bo naprawdę rządzą.
Oto prezydent największego mocarstwa na świecie kłamie równie często, co tweetuje. Była już premier dawnej potęgi kolonialnej ściemniała z premedytacją, że bez względu na wszystko wyprowadzi ją z Unii Europejskiej. Ściemnianie w tym samym guście, ale z większą jeszcze swadą, kontynuuje jej następca. Liderzy ojczyzny zespołu Rammstein z kolei powtarzają od dekad, że zależy im na bezpieczeństwie całej UE, a potem wchodzą w energetyczne deale z Rosjanami. Nie ma takiego przywódcy, któremu ktoś prędzej czy później jednoznacznie nie udowodni mijania się z prawdą. Nawet słynący z pięknych jezior północny sąsiad USA ma u władzy małego kłamczuszka.
Celowo pomijam nazwiska, bo nie o nie tu chodzi, a ja nie wskażę kogoś, kto przyjdzie i posprząta, jakiegoś Batmana współczesnej polityki. Ich bowiem – potencjalnych mężów stanu – nie ma, a jeśli są, to odpadają w wyborczych przedbiegach, zanim jeszcze ktoś o nich usłyszy. Zdecydowanie lepiej mają się kryminaliści. W 2016 r. „The New York Times” podawał, że co najmniej 30 byłych i obecnych stanowych kongresmenów Nowego Jorku miało od 2006 r. postawione zarzuty kryminalne, niektórym zaś udowodniono winę. Z kolei w 2014 r. w Indiach postępowania prokuratorskie toczyły się wobec aż jednej trzeciej tamtejszych posłów. Nie znam analogicznych danych z Polski, ale zachęcam dziennikarzy śledczych do podjęcia tropu. Założę się zresztą, że każdy z nas z marszu wymieni co najmniej pięć świeżych afer kryminalnych z udziałem ważnych, byłych bądź obecnych, polityków. Część z nas na nich kiedyś zagłosowało.