Tyranosaurus Rex
Jarosław Kaczyński ludzi doprowadza do szału lub ich rozkochuje, ale na pewno trudno go ignorować. Ludzie albo wierzą mu i rozumieją, o czym do nich mówi, albo darzą największą dawką nienawiści, jaką można obdarzyć polityka. Nie było w Polsce, może poza Wałęsą, a wcześniej Piłsudskim, polityka budzącego tak wielkie emocje.
Lider PiS doskonale dobiera słowa. Operuje wyrażeniami prostymi, jasnymi i bardzo dokładnie dobranymi. Budzi lęk, przerażenie i szybko proponuje rozwiązania dla wskazanych przez siebie problemów. Stąd "szatan, oligarchowie, ubekistan, dobro i zło". Stąd też gatunek filmowy, który narzucił wszystkim aktorom sceny politycznej: western z zarezerwowaną dla niego rolą charakterystyczną - samotnie walczącego szeryfa.
Kaczyński walczy, dzieli, skłóca, buduje poparcie u jednych kosztem wyprowadzenia z równowagi innych. Jednocześnie sam zaimpregnowany jest na ataki - przez 20 lat przyjął już ich tyle, spychany na margines przez największe siły polityczne i medialne, przez lata niszczony i postponowany, że teraz już nic go nie może zranić. Jest niczym wielki Tyranosaurus Rex.
Dla wizerunkowej strategii lidera wcale nie jest konieczne, by był lubiany. Nie będzie więc robił Jarosław Kaczyński za misia z Zakopanego, z którym fotografują się wycieczki. Nie będzie się stroił i wyuczał min oraz gestów. Woli budzić respekt. Z doborem krawata sobie nie radzi, nie mówiąc już o spożyciu langusty, ale co z tego? On stawia na skuteczność, idzie jak taran. I dla treningu, kontrolując stan przygotowania innych graczy, a to decyduje się na wybory, a to na debatę. I wciąż świadomie wywołuje tematy zrozumiałe dla wszystkich, dzielące ludzi, prze do zwarcia z przeciwnikami. Wtedy zyskuje komplement najwyższy. "Uparty jak osioł' - mówią o Kaczyńskim rodacy. I czekają, co też jeszcze wymyśli.
Waleczny Donald?
Kilka dni temu badania TNS OBOP dla DZIENNIKA zapaliły czerwone lampki wśród sztabowców Donalda Tuska. Oto bowiem okazało się lider PO rodaków… ani ziębi, ani grzeje. To najgorsza ocena, jaką może zdobyć polityk. Ocena, która spycha jego samego i jego partię na pozycję drugiego wyboru. Bo po co w pierwszym wyborze głosować na nijakiego polityka?
Ale na ostatniej prostej Donald Tusk zrobił to, przed czym długo się bronił: zaczął naśladować… Jarosława Kaczyńskiego. Przybierając srogą minę, wyzwał na pojedynek radiowy mocarnego Ojca Dyrektora - Tadeusza Rydzyka. I nie jest ważne, czy do tego pojedynku dojdzie, liczy się to, że Tusk zaczął wyszukiwać tematy zwarcia, energicznie do tego zwarcia zmierzać i w ten sposób podbudowywać swą pozycję. W piątkowej debacie ostatniej szansy z Kaczyńskim szef PO pojawił się już w pełni formy.
Rozkład sił Donalda Tuska przypomina sinusoidę, ale ta nieprzewidywalność może okazać się największym atutem - Tusk potrafi bowiem zaskakiwać energią, jak w doskonałym wystąpieniu w czasie sejmowej debaty o samorozwiązaniu. Znów był tym politykiem, który z błyskiem w oku wraca na scenę z misją poprowadzenia ludzi i zagrania w pierwszej lidze. Był niczym Donald z 2001 r., który współtworzył z pasją nowe ugrupowanie atrakcyjne dla tak wielu wyborców.
Tusk zbudował wizerunek lightowego lidera. To propozycja plasująca się między tym, co proponuje stawiający na twardą politykę i nie dbający o to, czy ludzie go lubią, szeryf Kaczyński, a bratem łatą Kwaśniewskim uwielbiającym hołdy zakochanej w nim publiki, pupilkiem miękkich salonów nieco pluszowej Europy. Lightowy lider, niestety, nie jest modelem na te wybory. W ostrych kampaniach - a taka została narzucona przez Kaczyńskiego - szanse mają tylko wyjątkowo odporne i zdeterminowane jednostki. Donald Tusk w ostatniej chwili odrobił tę lekcję i piątkową debatą rozpoczął wreszcie wyrazistą kampanię centralną PO.
Gdyby zachowania wyborcze determinował jedynie wizerunek, Aleksander Kwaśniewski mógłby być prezydentem dożywotnio. Rodacy wiedzą już, czego się można po nim i jego małżonce spodziewać. I to im nie przeszkadza. Czasem co najwyżej się żachną, czasem zawstydzą. Jedynie najbardziej zaangażowani politycznie, antykomuniści z dziada pradziada, czytelnicy "Gazety Polskiej" przypomną Charków i Starachowice, całowanie ziemi kaliskiej i patronowanie układowi. Ale przeciętny wyborca to właśnie byłego prezydenta zaprosiłby na obiad i od niego kupił samochód. Chętnie by się też czegoś od niego dowiedział o życiu, polityce, no i o tym, skąd wziąć taki piękny zegarek.
Wizerunek Kwaśniewskiego zbudowano niczym dobrą jakościowo kolorową gąbkę: wszystkie razy przyjmie, do każdego się uśmiechnie, każdego poklepie po ramieniu. "Prezydent wszystkich Polaków". W badaniu TNS OBOP jest zdecydowanym faworytem przy określeniu "swój chłop". Wskazuje go 20 proc. badanych (Tuska - 9, Kaczyńskiego - 8). Wyraźnie więc widać, że wyjściem najlepszym z obecnego kryzysu wizerunkowego byłaby dla niego ucieczka do przodu: poproszenie rodaków o pomoc w zwalczeniu choroby, a przy okazji także rządów braci, których nie sposób znieść na trzeźwo.
Twardy elektorat lewicy rżałby z uciechy przez parę dni, a potem oddaby bez wahania głos na odważnego przywódcę. Co więcej, ten komunikat dotarłby także do elektoratu miękkiego, szczególnie sierot po Andrzeju Lepperze. Jeśli jednak Kwaśniewski w ostatnim tygodniu kampanii nie zadba o swój wizerunek, pociągnie lewicę w dół.
Dzisiejsza debata Tusk - Kwaśniewski, w której dokona się wybór lidera antykaczyzmu, będzie więc nie tyle starciem dwóch różnych wizji Polski, ile wizerunków.