Wręcz przeciwnie: ten polityk całą swoją karierą dowiódł, że świetnie sobie radzi w sytuacjach, w których ktoś inny dawno już by się poddał. Dziś jest tak samo. Jarosław Kaczyński bardzo zgrabnie zareagował na przegraną. We wszystkich komentarzach podkreślał, że w liczbach bezwzględnych Prawo i Sprawiedliwość otrzymało o połowę więcej głosów niż dwa lata temu.
Jako inteligentny człowiek ma teraz czas na dokładne przemyślenie przyczyn wyborczej klęski. Decydujący chyba był fakt, że propozycja, jaką PiS przedstawiło wyborcom, była sformułowana w niesłychanie tradycyjnym języku i wskazywała na niezwykle tradycyjne pojmowanie władzy. W ofercie PiS zabrakło przy tym nowocześnie przedstawianego patriotyzmu. To był styl obliczony na przejęcie elektoratu Samoobrony i przede wszystkim Ligi Polskich Rodzin. W tych obliczeniach musiał jednak wystąpić poważny błąd. Okazało się bowiem, że wiele głosów tego elektoratu przejęła także PO.
Młodzież i kobiety to też elektorat
PiS nie zawalczyło także wcale o młode pokolenie wyborców, które w ostatnich wyborach bardzo uaktywniło się politycznie. Dotąd głosował śladowy procent ludzi do 24. roku życia. Tym razem frekwencja osób w tym przedziale wieku przekroczyła 50 proc. Dla młodych ludzi pisowski styl uprawiania polityki okazał się nie do przyjęcia. Symbolem tego był fakt, że młodzież potraktowała wielomiesięczne tolerowanie Romana Giertycha w funkcji ministra edukacji jako wymierzony jej policzek.
Być może Jarosław Kaczyński nie zdawał sobie z tego sprawy, ale dla młodych ludzi wizja silnego państwa uosabiana przez ludzi w kominiarkach rzucających podejrzanych na podłogę jest odrażająca. To pokolenie styka się z takimi metodami na co dzień - w blokowiskach czy klubach - i nie toleruje analogicznej agresji na szczytach władzy. Zwróćmy uwagę, że Prawo i Sprawiedliwość zyskiwało poparcie tak długo, jak długo jego prezes koncentrował się na dyskusji problemowej.
W końcówce kampanii wrócił zaś do retoryki wojennej, a przez to stracił szansę na kontakt z młodym pokoleniem. W ostatnim dniu kampanii powiedziałam publicznie: każdy wynik mnie rozczaruje. Gdyby wygrało PiS, z którego celami - choć nie środkami - się zgadzałam, Polska naraziłaby się na straszny konflikt elit władzy z młodymi ludźmi. To oni by przegrali. Zwycięstwo Platformy pozwoliło młodym mieć nadzieję - choć nie przypuszczam, by PO je do końca spełniła.
PiS straciło też głosy nie tylko młodych, ale i kobiet - przede wszystkim popełniając kolosalny błąd lansowania na drugim miejscu w stolicy krzykliwej pani Nelly Rokity. Jeżeli takiej postaci można było oddać jedno z najwyższych miejsc na najważniejszej liście w kraju, świadczy to o wielkim braku kompetentnych kandydatów. PiS wyniosło na piedestał osobę o rozbuchanych ambicjach, lecz niewielkim potencjale. To ona stała się kobiecą twarzą tej partii i reprezentantką spraw kobiet w jej strukturach. Kobiety zareagowały na Nelly Rokitę alergicznie i trudno im się dziwić. Tym bardziej że weszła do polityki kosztem wyrugowania z niej swego wybitnego męża, który teraz miałby do odegrania ważną rolę w państwie.
Jarosław Kaczyński potraktował nazwisko Rokita jak zaklęcie, zamiast akcentować realne osiągnięcia swojej partii w sprawach kobiet uosabiane chociażby przez minister Joannę Kluzik-Rostkowską. Jej dokonania zdyskontował z kolei Roman Giertych - udało mu się przekonać społeczeństwo, że tylko LPR walczyła o polskie rodziny. Sam niczego na tym nie zyskał, ale PiS sporo przy okazji odebrał.
Dorn zamiast Sikorskiego
Na Jarosławie Kaczyńskim zemściła się też koncepcja partii wodzowskiej, w jaką zmienił PiS. Po odejściu Kazimierza Marcinkiewicza czy Radka Sikorskiego w partii pozostał jedynie sam prezes. Inne osobowości większego formatu skrzętnie w minionej kampanii ukrywano. Zamiast eksponować inteligentnych, wyważonych i medialnych polityków - Pawła Zalewskiego, Kazimierza Ujazdowskiego - pierwsze skrzypce odgrywały agresywne, prowincjonalne, odpychające miernoty. Zamiast pokazywać na przykład w sprawach gospodarczych profesjonalistów - choćby Pawła Szałamachę - PiS postawił na niedouczonego Pawła Poncyljusza. Jedyną zaletą takich osób jest lojalność wobec partii, ale jak na twarze kampanii to o wiele za mało. Dla młodych ludzi atrakcyjne byłyby natomiast postaci stanowiące "role model" - takie, na których warto się wzorować, które mają odrobinę wdzięku i lekkości.
A tych PiS pozbyło się na długo przez wyborami. Jedyną wyrazistą osobowością w szeregach partii Kaczyńskiego pozostał Ludwik Dorn. Ale on zapisał się w tej kampanii raczej negatywnie. Jego nonszalanckie listy - począwszy od listu do wykształciucha - były po prostu obraźliwe dla wielu ludzi. Jak mieli się poczuć nauczyciele, również akademiccy, którzy ciężko pracują za małe pieniądze, kiedy usłyszeli owe półironiczne naigrawania się? A już zupełną przesadą było sądzenie się z Lewicą i Demokratami w sprawie oczernienia suki marszałka Dorna - Saby. Zapowiedzi pozwu niektórym mogły się wydać dowcipne. Ich realizacja była już jednak tylko dowodem dramatycznego obniżenia poziomu przedwyborczej dyskusji.
CBA - kij, który ma dwa końce
Po przegranej Prawa i Sprawiedliwości konieczne stanie się przemyślenie formy działania jego sztandarowego osiągnięcia: Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Platforma nie zdecyduje się na jego rozwiązanie, bo sama poparła utworzenie CBA. Musi jednak zrewidować zasady, na jakich Biuro działa, bo ostatnie miesiące dowiodły, że dopuszczany przez ustawę zakres prowokacji i inscenizacji nie mieści się w standardach cywilizowanego kraju. Przyznanie takich uprawnień CBA wymaga teraz pilnego wzmocnienia mechanizmów kontrolnych w sejmowej komisji ds. służb specjalnych.
Sprawa Beaty Sawickiej uderzała kontynuacją podejścia do człowieka, jakie pamiętam z czasów komunizmu. Tam też eksploatowano ludzką małość dla osiągnięcia celów operacyjnych. Zresztą sprawa posłanki Sawickiej wprowadziła do kampanii wyborczej temat służby zdrowia, co rykoszetem uderzyło głównie w PiS. Te dwa lata doprowadziły wszak do jej zapaści: masowych wyjazdów, strajków lekarzy i pielęgniarek, zamykania i ewakuacji oddziałów szpitalnych. Wrzucanie tego tematu do dyskusji po to tylko, by ukąsić Platformę, okazało się strzałem samobójczym.
PiS miałoby wielkie szanse na wygraną, gdyby choćby w ostatnim przedwyborczym wystąpieniu w Lublińcu Jarosław Kaczyński przyznał, że ustawa o CBA wymaga doprecyzowania, a samo Biuro większej kontroli. Zamiast tego zastosował retorykę, że ten, kto krytykuje CBA, zarazem popiera korupcję, co jest oczywistym absurdem. Czarno-biała wizja świata może sprawdza się w dyskusji z prymitywami, ale dla młodych ludzi - którzy wbrew powszechnym utyskiwaniom są idealistami - jest nie do przyjęcia.
Odnaleźć się na nowo
Jarosław Kaczyński musi teraz przemyśleć także kształt swojej partii. Ostatnia kampania dowiodła, że PiS to głównie on. Kiedy ma słabszy dzień i gorzej wypada publicznie, natychmiast wahają się notowania całej partii. Kiedy zniknął na dwa dni, kampania od razu oklapła. Ale Jarosław Kaczyński jest fighterem. Być może bardziej niż zwycięstwo fascynuje go wychodzenie na nowo z przegranej. Tym razem jednak musi to zrobić inaczej i słuchać ludzi mu życzliwych.
O pomyłce, jaką był pan Dudziński, mówiono już po jego pierwszym występie w gdańskiej hali Olivia. Podobnie prezes PiS nie posłuchał rad, by bez specjalnych ceregieli przystąpić do debaty z Donaldem Tuskiem. Odwlekając ją i budując napięcie, tylko niepotrzebnie przydał jej znaczenia, po czym debatę przegrał - nie merytorycznie, lecz psychologicznie.
Premier nie posłuchał także rad, by nie zrażać do siebie młodzieży i tak niemogącej zidentyfikować się z PiS ze względu na instrumentalnie traktowany tradycyjny język, który miał przyciągnąć wyborców LPR i Samoobrony. Zamiast tego zrobił wielkie, kuriozalne halo wokół SMS-ów "Schowaj babci dowód". A przecież PSL z tego samego hasła potrafiło ukuć dowcipną reklamówkę wyborczą.
Dziś PiS czeka trudny okres. Nowy parlament musi uporządkować reguły, według których działają służby specjalne, a także zasady ich kontroli. Omawianie tych zagadnień wystawi PiS na bezlitosną, ale zasłużoną krytykę. Dla Jarosława Kaczyńskiego będzie to test politycznych zdolności: czy będzie umiał przekształcić swoją partię w konstruktywną opozycję i czy nie skłoni prezydenta do morderczej walki z rządem.
Szansa na powrót
Prezydent Lech Kaczyński określił te wybory jako zderzenie wartości. Ja skłaniam się raczej ku zdaniu, że wartości akurat bardziej łączą PiS i PO, niż dzielą. Nie ma natomiast między tymi partiami zgody co do metod realizowania owych wartości i co do rozumienia, co znaczy silne państwo. Działanie PiS jako niekonstruktywnej opozycji i wojna prezydenta z rządem może w tej sytuacji przynieść Lechowi Kaczyńskiemu tylko straty i dodatkowo pogłębić kryzys w PiS.
Warto przy okazji przypomnieć, że obecne zwycięstwo Platformy Obywatelskiej nie jest ewenementem w polskiej praktyce parlamentarnej. Większe nawet poparcie - około 44 proc. - w 2001 roku zdobył SLD. To był jednak początek końca. Po roku wojny z prezydentem Kwaśniewskim i upartyjniania państwa SLD miał już tylko połowę początkowego poparcia. A w roku 2005 skończył z 8 procentami. Powtórka tego scenariusza może grozić Platformie Obywatelskiej. By ten scenariusz się ziścił, bracia Kaczyńscy za wszelką cenę mogą chcieć utrudnić PO sukces. Muszą jednak być bardzo ostrożni, by nie stało się to za cenę paraliżu rządzenia. Czy można się spodziewać zablokowania przez głowę państwa budżetu i rozpisania kolejnych przedterminowych wyborów? Mam nadzieję, że nie.
Mam też nadzieję, że Jarosław Kaczyński zechce tworzyć konstruktywną opozycję, bo tylko w ten sposób może odbudować swoją pozycję. Musi pamiętać, że sukces rządu to sukces Polski. Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialnym patriotą. Liczę na to, że nie utopi tych wartości w wewnętrznej wojnie.