Prezydent Lech Kaczyński zaprosił rząd Donalda Tuska do siebie po tym, jak protestujący lekarze zwrócili się do niego o pomoc. Medycy chcą dużo więcej zarabiać, ale nie mogą osiągnąć porozumienia z minister zdrowia Ewą Kopacz. Szefowie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy wzywali ją nawet do dymisji.
Właśnie w tej napiętej atmosferze do akcji wkroczył prezydent Lech Kaczyński. Uznał, że dłużej już nie można czekać i postanowił aktywnie włączyć się w poszukiwanie rozwiązania konfliktu z pracownikami służby zdrowia.
Prezydent po zwołaniu posiedzenia długo nie musiał czekać, by posypały się gromy na jego głowę. Platforma Obywatelska oskarżyła go, że gdy na ulicach Warszawy protestowały pielęgniarki, nie reagował, bo wtedy u władzy było Prawo i Sprawiedliwość.
Jednak rzeczniczce rządu Tuska, Agnieszce Liszce, nie brakowało optymizmu. "Deklarację pana prezydenta o gotowości włączenia się w rozwiązywanie trudnych problemów przyjmujemy z radością. Ale oczekujemy merytorycznej rozmowy" - powiedziała DZIENNIKOWI.
Wypowiedzi polityków PiS były mniej kurtuazyjne. "Oczekuję, że pan premier postanowi rozmawiać w końcu o planach reform ze wszystkimi środowiskami politycznymi i nie będzie się uchylał od rozmów" - mówił ostro Mariusz Kamiński z PiS.
A Elżbieta Radziszewska z Platformy Obywatelskiej pytana przez DZIENNIK, czego oczekuje po Radzie Gabinetowej, mówiła wprost: "Szczerze? Niczego. Nie podejrzewam, żeby pan prezydent, który reprezentuje jednak interesy PiS, zgodził się na konstruktywną współpracę. Głęboko ubolewam, że środowisko prezydenta wplątuje go w gry polityczne".
Rada Gabinetowa nie będzie transmitowana przez media. Chciał tego szef rządu, ale usłyszał z Pałacu Prezydenckiego, że nie ma takiego zwyczaju. Dlatego dziennikarze będą obecni tylko na samym początku obrad. Transmitowane ma być też wstępne wystąpienie prezydenta.
Rząd zbierający się z udziałem prezydenta nie ma żadnych uprawnień do podejmowania jakichkolwiek decyzji.