Dorota Łosiewicz, Sonia Termion: Jak prezydent ocenia pierwsze 100 dni rządu Donalda Tuska?
Michał Kamiński: Najlepszą odpowiedzią niech będzie to, co rząd chce zrobić: podsumować PiS. To znaczy, że nie ma się czym chwalić. A to porażka! Te 100 dni negatywnie zweryfikowały kilka obietnic wyborczych PO. Mitem okazało się przygotowanie Platformy do rządzenia. I to na wielu płaszczyznach. Programowej - czego dowodem jest sytuacja w ochronie zdrowia. Personalnej - nie było rządu, który musiałby tak szybko odwoływać kolejnych wiceministrów.
Komentatorzy podkreślają jednak, że na przykład w polityce zagranicznej dużo zmieniło się na korzyść. Tu także Platforma sobie nie radzi. Przez ostatnie dwa lata odsądzała PiS od czci i wiary. Mówiła, że wystarczy zastąpić tych, jak nieuczciwie powiedział Władysław Bartoszewski, "dyplomatołków" profesjonalnymi dyplomatami PO. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Polska miała znaleźć się w lepszej sytuacji międzynarodowej. Te zapowiedzi zweryfikowały dwie wizyty: w Berlinie i Moskwie.
Mówi pan o groźbach Putina po wizycie premiera w Rosji?
Te groźby są niedopuszczalne. Z drugiej strony jednak polityka zagraniczna PO idzie w dobrym kierunku, bo wydaje się, że Donald Tusk nie ustąpił w Moskwie z żadnych ważnych polskich postulatów. To pokazuje, że problemy polsko-rosyjskie nie były winą prezydenta Kaczyńskiego i premiera Kaczyńskiego.
To w końcu pan chwali Tuska, czy go krytykuje?
Nie chodzi o to, co dzisiaj robi Donald Tusk, tylko o to, że przedstawiał fałszywy obraz polityki zagranicznej, zanim został premierem.
Jednak wygrał wybory.
Ale dziś widać wyraźnie, że polityka zagraniczna i PiS, i PO wynika z obiektywnych polskich interesów względem Rosji, czy Niemiec, a nie, jak to próbowano przedstawiać, fobii braci Kaczyńskich albo wariackich pomysłów PiS.
A może pan wymienić jakiś sukces tego rządu?
Gigantyczny sukces medialny. PO mydli oczy, wynajduje tematy zastępcze, robi dobry PR. Jest on potrzebny, ale powinien służyć przybliżaniu polityki ludziom, a nie zamydlaniu im oczu.
Jeśli wymienia pan taki sukces, to aż strach zapytać o porażkę.
Sejm uchwalił raptem osiem ustaw, z czego część to projekty ściągnięte od PiS. Tak leniwego Sejmu i rządu jeszcze nie było. Gabinet Tuska wyżywa się w krytyce przeciwników, a nie w działaniu. Zasadniczą różnicę między rządami PiS a PO obrazuje porównanie ministrów sprawiedliwości. Ziobrę krytykuje się za to, że organizował za dużo konferencji. Ale on nagłaśniał na nich swoje realne sukcesy. Minister Ćwiąkalski też robi dużo konferencji, ale na temat Ziobry...
Może i Ćwiąkalski występuje często w mediach, ale ma opinię pracowitego.
Tak, pracowicie psuje to, w czym PiS odniósł sukces. Mam na myśli szeroko rozumiane bezpieczeństwo. Ministrowie Ćwiąkalski i Schetyna zamiast ścigać bandytów i mafię, ścigają Ziobrę za zabójstwo laptopa.
Jednak rząd ma poparcie 11 proc. wyższe, niż w dniu wyborów.
Tak długo, jak długo ludzie się nie zorientują, że w kampanii wyborczej Tusk udawał, że nie jest liberałem. Dopiero dziś pokazuje prawdziwe oblicze. Polska zaczęła płynąć w stronę brutalnego kapitalizmu, wilczego liberalizmu. My popełnialiśmy błędy, ale nasz kurs brał pod uwagę interesy zwykłego człowieka, a nie wąskich elit. To było pańswo nakierowane na ochronę i pomoc słabszym, by odnajdowali się w tej trudnej kapitalistycznej rzeczywistości. Jednak Donald Tusk naprawdę wierzy w radykalną, dziką liberalną ideologię.
Jakie działania rządu według pana na to wskazują?
Między innymi pomysły na ochronę zdrowia. Ludzie biedni będą płacić więcej. A zdaniem prezydenta, o tym, jak kto jest leczony, nie może decydować grubość portfela.
Czy to oznacza, że prezydent zawetuje ustawę o dodatkowych ubezpieczeniach?
Jeżeli niepokojące założenia, które znamy, znajdą się w uchwalonej już ustawie, to weto jest prawdopodobne.
A co z ustawą o lekarzach rezydentach?
Prezydent w najbliższym czasie spotka się z przedstawicielami tego środowiska. Sprawa jest trudna, ale prezydent bardzo uważnie jej się przyjrzy.
Dlaczego prezydent zawetuje ustawę o rozdzieleniu funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości?
Prezydent nie chce, by posiadający ogromną władzę nad ludźmi prokuratorzy - oni są w Polsce "królami śledztw" - byli kolejną korporacją pozbawioną kontroli publicznej.
Prezydent ma sprzeciwiać się dzikiemu kapitalizmowi, a tymczasem zaakceptował obniżkę podatków dla zamożnych ludzi. Od 2009 roku 18-proc. skala ma objąć ogromną większość podatników, w tym np. polityków, którzy do najbiedniejszych nie należą.
Niższe podatki stymulują rozwój gospodarczy. Tylko że PiS udawało się znaleźć równowagę między prawami ekonomii a interesem zwykłego człowieka. Dzisiaj Polacy płacą coraz więcej w sklepie i płacą nie dlatego, że PiS już nie rządzi. To zgodne z filozofią liberałów, którzy zawsze lubili przerzucać koszty na barki najsłabszych.
Jak może pan podsumować dotychczasowy dorobek prezydenta?
To bardzo aktywna prezydentura. W ciągu dwóch lat pełnienia urzędu Lech Kaczyński miał więcej inicjatyw ustawodawczych niż Aleksander Kwaśniewski przez całą pierwszą kadencję. Odbył wiele udanych i skutecznych wizyt zagranicznych. Wielki sukces to Traktat Lizboński.
Kolejny, to umocnienie pozycji Polski na południowym wschodzie Europy - na Ukrainie, w Gruzji. Bardzo ważna jest też polityka historyczna, a z drugiej strony - budowanie nowoczesnego patriotyzmu. To przyznawanie orderów prawdziwym bohaterom i pierwsza w historii wolnej Polski defilada wojskowa.
Jak Polacy mają zapamiętać Lecha Kaczyńskiego? Nie obawiacie się, że dominować tu będzie konflikt z rządem?
Za te konflikty nie prezydent ponosi odpowiedzialność, a rząd. To element jego strategii.
Prezydent co prawda nie zabiera głosu, ale robią to za niego współpracownicy, m.in. pan. Prezydent musi reagować w bardzo wielu sprawach. Bo jeżeli premier powołując szefów służb specjalnych, łamie prawo, to trudno, żeby prezydent nie reagował. Trudno też nie komentować sprzecznych z prawem, nieprzyzwoitych i aroganckich, wypowiedzi premiera, że on nie musi odpowiadać na pytania głowy państwa.
Jaki miałby być cel tej oczywistej strategii rządu?
Odwracanie uwagi opinii publicznej. I obniżanie autorytetu prezydenta.
Pałac Prezydencki w sprawie konfliktu z rządem nie ma sobie nic do zarzucenia? Oczekiwanie, że będziemy sobie coś zarzucali, jest niesprawiedliwe. Krytyka naszego obozu w mediach jest tak powszechna, że niczego nie trzeba do niej dokładać.
Często jest pan uznawany za „złego ducha” w relacji rząd-prezydent.
Mam czyste sumienie. Natomiast sytuacja frontowa, w której się znajduję, nie służy zdobywaniu punktów. Dla mojego wizerunku korzystniejsze było zasiadanie w Parlamencie Europejskim. Ale zdecydowałem się przejść tu, bo warto pracować z Lechem Kaczyńskim, który jest dobrym prezydentem.
Kto decyduje o strategii medialnej Pałacu? Skąd biorą się w niej wyrwy?
Trudność dla współpracowników prezydenta stanowi to, że jest on bardzo naturalny. To z jednej strony jego wielka siła. Ale w wymiarze doraźnym często także słabość. Lech Kaczyński nie oszukuje, nie udaje np., że nie jest liberałem, gdy jest liberałem. Nikt nie jest w stanie przekonać go do składania pustych obietnic. Problemy medialne wynikają z tego, że media w dużym stopniu nagradzają nieuczciwość. Przekaz w dzisiejszym świecie jest bardzo spłycony. Ale pamiętajmy, że mało kto wróżył Lechowi Kaczyńskiemu sukces w 2005 roku, jeszcze dwa dni przed wyborami sondaże pokazywały, że wygra Donald Tusk. A stało się inaczej. To dowód na to, że prawda może się w Polsce przebić do opinii publicznej.
Kiedy prezydent ogłosi, czy będzie się ubiegał o reelekcję?
Dzisiaj jeszcze żaden z polityków nie zadeklarował, że będzie się ubiegał o elekcję. To nie jest teraz najważniejsze pytanie, nie mamy nawet połowy kadencji.
Jaką ma pan receptę na powrót PiS do dobrej formy?
Musimy pamiętać, że PiS nie wygra z PO, a Jarosław Kaczyński z Donaldem Tuskiem w kategorii hiphopowa partia, hiphopowy polityk. Jedyną metodą na powrót do sukcesu PiS jest bycie partią sprawiedliwości społecznej. Partią prawdy i uczciwości.