Donald Tusk zapewnia, że nie dokonuje czystek w szeregach urzędników powołanych przez PiS. "Nie chcę szukać odwetu na moich poprzednikach. Mimo że duża część elektoratu zagłosowała na PO, by nasza partia zrobiła porządek z PiS" - stwierdza.
"Choć mam czasami poczucie politycznego i urzędniczego sabotażu ze strony tych, którzy pozostali na stanowiskach" - przyznał premier. Jak mówi, na myśli ma na przykład sytuację podczas strajku celników. "Przez dobry tydzień odkrywałem, że decyzje moje, ministrów Rostowskiego i Schetyny znikały w urzędniczych labiryntach… Nie były realizowane" - ujawnia.
Na pytanie czy nie uważą, że trudniej jest rządzić niż wygrać wybory stwierdził, że i jedno i drugie nie jest łatwe."Nie ma idealnego patentu ani na wybory, ani na dobre rządzenie. To dwie bardzo trudne sztuki. Wymagają wiedzy, determinacji i szczęścia" - stwierdził i dodał: "Mam determinację. Mam poczucie, że otaczają mnie ludzie kompetentni. Co do szczęścia - zobaczymy".
Czy ma wrażenie źe porusza się po ruinach IV RP? "Nie. Nie używam takiego określenia, bo jest nieadekwatne. Ja po prostu porządkuję bałagan pozostawiony przez mojego poprzednika, a także jego niektórych nieudolnych współpracowników, jak choćby Antoniego Macierewicza" - twierdzi Tusk.
Premier zapewnia, że jego rząd w sto dni zrobił tyle, ile było możliwe. Na przykład w kwestii autostrad. "Przez długie lata zator związany z budową autostrad wynikał m.in. z faktu, że zawierano umowy niekorzystne z punktu widzenia interesu państwa, jeżeli chodzi o cenę. Pojawiał się więc dylemat, czy budujemy szybko, ale drogo, czy też szukamy innych partnerów, tańszych rozwiązań" - mówi.
"My zdecydowaliśmy się rozwiązać ten dylemat jak Aleksander Macedoński, jednym cięciem miecza. Razem z ministrem Grabarczykiem opowiadamy się za decyzjami na rzecz budowy, a nie na rzecz kolejnego kontrolowania, procesowania się" - stwierdził Tusk.