Jak dowiedział się "Newsweek", szef Prokuratury Krajowej Marek Staszak nalegał, by śledztwo dotyczyło naruszenia tajemnicy państwowej. Wydanie polecenia przez Staszaka potwierdził tygodnikowi sędzia Sławomir Różycki z resortu sprawiedliwości. Różnica jest istotna, gdyż ujawnienie mediom informacji objętych tą drugą klauzulą grozi karą do ośmiu lat więzienia. W dodatku prokuratorzy będą mogli zaangażować do pomocy służby specjalne, a także zastosować np. podsłuchy.

Reklama

Chodzi o wystąpienie ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego, które w założeniu miało wyjaśnić, czy za rządów Prawa i Sprawiedliwości służby specjalne stosowały nielegalne podsłuchy. Jego zapis opublikowała "Rzeczpospolita", a Prokuratura Okręgowa w Warszawie zaczęła sprawdzać, czy któryś z posłów był źródłem przecieku.

Śledczy uznali, że ze względu na rangę przekazanych przez Ćwiąkalskiego informacji poszukiwana osoba dopuściła się ujawnienia tajemnicy służbowej, za co grozi kara do trzech lat więzienia. Po interwencji z góry zmienili jednak zdanie.

"W sprawach o złamanie tajemnicy państwowej możemy korzystać z ogromnego arsenału środków" - przyznaje rozmówca z prokuratury. Warszawska Prokuratura Okręgowa oficjalnie potwierdza, że dzięki zastosowaniu przepisów o ochronie tajemnicy państwowej ma więcej możliwości ujawnienia posła, który dał dziennikarzom stenogram lub sam nagrał wystąpienia Ćwiąkalskiego. "Umożliwi to wszechstronne wyjaśnienie okoliczności zdarzenia, gdyż określony w tym przepisie typ przestępstwa obejmuje szerszy krąg zachowań" - mówi Katarzyna Szeska, rzecznik stołecznej Prokuratury Okręgowej.