13 samorządowców poleciało do Iraku 11 maja z darami dla irackich dzieci. Mieli wracać w ubiegły piątek, jednak w Iraku zatrzymała ich najpierw burza piaskowa, później czekali na transport. W tym czasie na ich konto wpływało 60 dolarów dziennie, bo taka przysługuje samorządowcom dieta.

Reklama

Prezydent Koszlina Mirosław Mikietyński tłumaczył, że fakt, iż delegacja nie wróciła w zaplanowanym terminie do Polski nie zależał od jej członków. "Wszyscy byliśmy sfrustrowani tą sytuacją i przebywaniem w bazie wojskowej, co nie należy do przyjemności" - podkreślał. Przypomniał, że urzędnicy byli w Iraku na zaproszenie generała Andrzeja Malinowskiego. "Generał uważał, że nasza obecność jest tam potrzebna" - powiedział Mikietyński.

Odnosząc się do słów krytyki, jakie pod adresem samorządowców skierował PiS, Mikietyński powiedział, że opozycja mogła też pojechać do Iraku i też pomóc, ale "nie chciała, bo się bała". Posłowie PiS spytali szefa MON o koszty lotu samorządowców do Iraku i pobytu w bazie wojskowej. Według nich, wartość zawiezionej przez samorządowców pomocy była niższa niż koszty lotu rządowego Tu-154.

Samorządowcy przekazali irackim dzieciom dary o wartości 30 tys. złotych, w tym przybory szkolne, plecaki, zabawki, koce. Samorządowcy przez cały pobyt w Iraku nie opuszczali bazy Echo oraz bazy w Bagdadzie, gdzie czekali na połączenie z Polską.

Reklama