Tomasz Arabski twierdzi, że była to bardzo ważna wizyta, a premier nie był na urlopie, tylko caly czas pracował. "To były uczciwie i rzetelnie wydane pieniądze. Jeśli bierzemy pod uwagę rangę tej wizyty i jej koszty, obawiam się, że naprawdę państwa oceny są mocno przesadzone" - powiedział Arabski w RMF FM. Odniósł się w ten sposób do krytyki, m.in. ze strony PiS, że premier wybrał się w "podróż życia" za publiczne pieniądze.

Reklama

"Myślę, że gdyby premier miał podejmować decyzję jeszcze raz, to pojechałby tylko na szczyt Unia Europejska - Ameryka Łacińska, a wizyty w Peru i Chile przełożyłby na inny czas" - stwierdził z kolei w Radiu ZET wicepremier Grzegorz Schetyna. Na stwierdzenie, że wyszła z tego "komiksowa podróż", Schetyna odpowiedział: "Tak została opakowana i nie mogliśmy tego odmienić, bo i odległość duża i było, jak było. Wszyscy to widzieliśmy. To była podróż okraszona gadżetami, a nie merytorycznym tematem".

Tymczasem szef kancelarii premiera przekonuje, że Donald Tusk nie musiał brać urlopu, bo podróż do Chile i Peru nie była prywatną wizytą. Z kolei - jak tłumaczył - tradycją w Ameryce Łacińskiej podczas oficjalnych wizyt jest zapraszanie szefów rządów z małżonkami.

"Premier był cały czas w pracy. Choćby to Machu Picchu to nie była nasza fanaberia, tylko radość Peruwiańczyków z tego, że mogą pokazać takie miejsce. Oni nas tam serdecznie zapraszali, tak samo jak szefa Komisji Europejskiej czy innych premierów, czy prezydentów. Część z nich skorzystała z tego wyjazdu, część pojechała gdzie indziej" - powiedział Arabski.

A dlaczego Tusk podczas szczytu przywódców i szefów rządów państw UE oraz Ameryki Łacińskiej w Limie został posadzony obok oskarżanego o wspieranie terroryzmu prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza? Według Arabskiego, to wynikało z protokołu. Podkreślił, że nie można tego nazwać wpadką. Jego zdaniem Chavez był zaproszony na szczyt, aby bliżej poznał polityków UE.